Odważny 12-latek ze Smolca wyruszył ze swym ojczymem spod Wrocławia w długą podróż na drugi koniec Europy. To było coś więcej niż wycieczka.
Jakub Dziuban chciał spełnić to marzenie od 2 lat. Nie mógł pójść pieszo do Santiago de Compostela ze względu na szkołę. Jego ojczym Sebastian Kraszewski zaproponował wyjazd skuterem. Czemu nie! Chłopiec z niecierpliwością przeczekał pandemię i obaj wyruszyli w podróż życia.
- Najbardziej podobała mi się sama droga. Fakt, że podróżowałem, by odwiedzić wiele nowych miejsc i doświadczyć pielgrzymowania. Chciałem zobaczyć grób swojego patrona, św. Jakuba i przemyśleć wiele spraw - mówi "Gościowi" Jakub Dziuban.
Do Santiago męski duet dojechał ze Smolca w 12 dni, pokonując 3300 kilometrów. Razem wyszło ponad 6700 km w obie strony. Wcześniej trzeba było się dobrze przygotować. Konieczny był pełny przegląd skutera. Pielgrzymi wyposażyli się w stroje motocyklowe, maty pompujące i paszporty pielgrzyma. Opracowanie tras przed wyjazdem okazało się konieczne, zwłaszcza aby trzymać się jak najbliżej pieszego szlaku św. Jakuba.
Oczywiście nie mogło zabraknąć przygotowania duchowego. Spowiedź przed wyjazdem, Msza święta i błogosławieństwo udzielone przez naszego proboszcza parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Smolcu.
- Jechaliśmy szlakiem zbierając pieczątki potwierdzające podróż. Robiliśmy od 200 do 450 km dziennie. Nie mieliśmy założeń co do konieczności odwiedzenia konkretnych miejsc na szlaku, poza Oviedo. Poruszaliśmy się cały czas wzdłuż szlaku św. Jakuba. Najpierw drogą królewską Via Regia, potem Via Imperii, przez Via Podiensis aż do Irun w Hiszpani, gdzie zaczyna się Camino del Norte. Dalej przez San Sebastian, Oviedo, aż do Santiago - opisuje trasę Sebastian Kraszewski, który zabrał Jakuba na wyprawę.
W drodze powrotnej odwiedzili sanktuarium w Covadonga oraz w Lourdes. Dziennie na motorze jechali od 2 do 12 godzin w zależności od samopoczucia.
- Najtrudniejszym momentem był przejazd przez San Sebastian. Ledwo podjechaliśmy do albergi. Był to bardzo stresujący dla mnie moment. Stromo, wąsko i w moim odczuciu niebezpiecznie. Musieliśmy tam wjeżdżać aż 2 razy, bo zapomniałem wcześniej swojego telefonu - wspomina Jakub.
On i Sebastian spali na kempingach, żeby nie blokować w albergach miejsc noclegowych pielgrzymom poruszającym się pieszo. W San Sebastian nocowali w domu pielgrzyma. Wszystko praktycznie wieźli ze sobą na skuterze. W bagażu mieli namiot, dwa śpiwory, dwie pompowane maty, koc plażowy, zestaw ubrań na 5 dni, buty na zmianę i klapki. Do tego plecak pielgrzyma z podręcznymi rzeczami takimi jak scyzoryk, dokumenty, ładowarka do telefonu, muszla św. Jakuba.
- Jedliśmy kanapki szykowane na drogę, lokalne jedzenia w barach i restauracjach, a także posiłki ofiarowane przez inne osoby, które spotkaliśmy - opowiada Sebastian.
Podróż na tak długim dystansie jest trudna, ponieważ długo siedzi się na motorze właściwie w jednej pozycji. Nie wiadomo, co może nas po drodze spotkać, jakie trudności i niespodzianki. Pogoda czasem daje się we znaki. Raz bardzo gorąco, raz zimno, raz deszcz, a za chwilę słońce.
- Gdy było zimno, dokładałem podpinkę do kurtki, a gdy było bardzo gorąco, dwa razy jechałem bez kurtki, w krótkim rękawku. Temperatury przekraczały 40 stopni Celsjusza. Były naprawdę zabójcze. Choć podróż taka nie jest łatwa, warto ją odbyć. Zobaczyć to wszystko i przeżyć nowe rzeczy. Zmieniło się moje patrzenie na świat, myślenie o nim. Zaczęła się też zmieniać moja relacja z Bogiem. Teraz dostrzegam go lepiej w codziennym życiu, dookoła mnie - przyznaje 12-latek ze Smolca.
Droga przebiegała bez problemów. Jedyną usterką serwisową okazała się konieczność wymiany opony po dojechaniu na miejsce. Podróż miała charakter religijny.
- Codziennie odmawialiśmy wszystkie części różańca w drodze w różnych intencjach. Uczestniczyliśmy w niedzielę we Mszy św. w Figeac we Francji. W Niemczech nie udało się znaleźć dopasowanej godzinowo Mszy katolickiej. W pierwszy dzień odwiedziliśmy kościół pw. św. Jacka w Legnicy słynący z cudu eucharystycznego i zatrzymywaliśmy się po drodze w otwartych kościołach i kaplicach na krótką modlitwę oraz wpisywaliśmy się do ksiąg pamiątkowych - opisuje kierowca skutera.
Jakub spełnił swoje marzenie. Jak do podróży podeszła jego mama?
- Pamiętam, że przed wyjazdem syn miał chwile zwątpienia, czy da radę, czy wytrzyma tyle czasu na skuterze, bo to bardzo daleko. Jak widać udało się pokonać zwątpienia i obawy! Muszę przyznać, że wyjątkowo spokojnie podeszłam do tego wyjazdu. Ogromnie się cieszę, że mieli okazję zobaczyć tyle wspaniałych miejsc i że dotarli do grobu św. Jakuba - stwierdza Monika Kraszewska.
Dodaje, że oczywiście miała swoje obawy. Szczególnie o to, na co bohaterowie tej historii nie mieli wpływu, czyli na innych kierowców.
- Na tyle, na ile byliśmy w stanie, zapewniliśmy bezpieczeństwo poprzez odpowiedni strój na motor z protektorami, kask, rękawice, buty, ubezpieczenie, przygotowany pojazd do drogi, jednak na innych kierowców na drodze nie da się w żaden sposób przygotować. To gdzieś z tylu głowy sobie cichutko siedziało. Bardzo pomagała mi modlitwa rano o bezpieczną podróż dla nich i innych kierowców, a wieczorem wdzięczność kierowana do Boga za to, że są cali i zdrowi na kolejnym noclegu - wspomina mama.
Podróż na drugi koniec Europy i z powrotem stała się wielkim i ważnym przeżyciem dla młodego Jakuba.
- Czułem szczęście i satysfakcję, że dałem radę tam dojechać i nie poddałem się w drodze, bo były momenty zwątpienia. Radość była tak duża, że nawet nie czułem zmęczenia. Było to dla mnie takie duchowe doświadczenie i przeżycie, które ciężko jest opisać słowami - podsumowuje 12-letni Jakub Dziuban.