Wrocławscy ekolodzy, próbując zwrócić uwagę na problem zieleni w mieście, postanowili wypuścić dwuznaczną kampanię billboardową. Czy te plakaty rzeczywiście pomogą sprawie?
Przemierzam Wrocław wzdłuż i wszerz i czytam: "Kochaj, nie rżnij". Kilka ulic dalej: "Chcemy bzykać w spokoju". W innym miejscu: "Chcemy mieć mokro". Koalicja Wrocławska Ochrona Klimatu chce w ten sposób zwrócić uwagę na ochronę terenów zielonych.
Pomysł na pewno oryginalny, choć wzbudził spore kontrowersje ze względu na dwuznaczność wpisów z podtekstem seksualnym. Czy spełnił swoje zadanie? Jeśli chodzi o zwrócenie uwagi - myślę, że tak. Osobną kwestią jest, czy po zwróceniu uwagi rzeczywiście zdobył zwolenników i kolejnych ambasadorów zieleni. Ta odpowiedź nie musi być już taka oczywista.
Konsekwentnie przez różne akcje przesuwa się granica "porządności" języka w przestrzeni publicznej. To, co kiedyś było nie do pomyślenia i niosło za sobą uczucie wstydu, dzisiaj już niektórym nie przeszkadza, a inni jeszcze temu przyklaskują. Mówię tu o wulgaryzmach, przekleństwach i upotocznieniu języka.
Być może ekolodzy, sfrustrowani polityką wrocławskich urzędników na czele z prezydentem miasta, szukają mocniejszych środków, które skierują uwagę na ich postulaty. Jest to jakiś sposób. Tylko czy w tym przypadku cel uświęca środki?
Naprawdę warto uderzać w tak niskie tony, wspierać wdzierającą się już wszędzie momentami obsceniczną, uprzedmiotawiającą i wulgarną sekskulturę?
Byłem świadkiem, jak dwóch nastolatków przejeżdżało hulajnogami obok banera "Chcemy mieć mokro". Domyślacie się pewnie, że raczej nie zaczęli debatować wtedy nad stanem wrocławskiej zieleni. W ruch poszły komentarze niskich lotów. Niektóre po prostu obleśne.
Popieram walkę z tzw. betonozą, wycinką i zabieganie o ochronę terenów zielonych. Wydaje mi się, że można to robić kreatywnie, skutecznie zachęcając innych, nawet uderzając w czułe struny, ale jednak z klasą i bez taniej kontrowersji. A z drugiej strony - to niepokojące, że coraz poważniejsze instytucje sięgają po takie chwyty, żeby zwrócić na coś ważnego uwagę.
W tym kontekście przypomina mi się List św. Jakuba. Notabene mówiący nie tylko o języku, ale i zahaczający o kwestie bliskie ekologom:
Tak samo język, mimo że jest małym członkiem, ma powód do wielkich przechwałek. Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. (...) Wszystkie bowiem gatunki zwierząt i ptaków, gadów i stworzeń morskich można ujarzmić i rzeczywiście ujarzmiła je natura ludzka. Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać, to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu.
Przy jego pomocy wielbimy Boga Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi! Czyż z tej samej szczeliny źródła wytryska woda słodka i gorzka? Czy może, bracia moi, drzewo figowe rodzić oliwki albo winna latorośl figi? Także słone źródło nie może wydać słodkiej wody.