Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na 23. niedzielę zwykłą przygotował franciszkanin o. dr Oskar Maciaczyk, rektor Wyższego Seminarium duchownego ojców franciszkanów we Wrocławiu.
Jeżeli Pan Bóg z powodu ogromnej miłości do człowieka pozwala mu odejść, to znaczy, że również w tej możliwości mogą dziać się sprawy Boże. Nie mamy co do tego żadnej wątpliwości, że Jezus przytaczając przypowieść o miłosiernym ojcu i synu marnotrawnym, chce pokazać prawdziwą twarz Boga, która jest pełną miłości tak w momencie wybiegnięcia naprzeciw powracającego dziecka, jak i w chwili jego odejścia. Ani ewangelista, ani Jezus nie wspomina nic o niepokoju ojca, o jego lęku przed tym, jaka będzie przyszłość syna, co się z nim stanie. Widzimy ojca, który pozwala synowi odejść, wyposaża go w należną mu część majątku i w końcu widzimy go jako wybiegającego na przywitanie. Co działo się w murach domu pod nieobecność syna? Autor o tym nie mówi. Narrator podąża za odchodzącym synem. Możemy wczuć się w to, co dzieje się we wnętrzu syna. Natomiast, co czuje ojciec? Z kontekstu wynika, że w domu musiało toczyć się normalne życie, bo oto drugi syn wracał właśnie z pola, kiedy ojciec z radością witał tego powracającego.
Transmisja Mszy św. w 24. niedzielę zwykłą
Przypowieść o synu marnotrawnym i miłosiernym ojcu jest bardzo bogata w swej treści. Oddając się pogłębionej lekturze nie trudno zauważyć, że Jezusowi nie chodziło jedynie o pokazanie, co dzieje się z człowiekiem odchodzącym od Boga, czy też jaką miłością jest Bóg w chwili powrotu człowieka do Boga. W przypowieści ważny jest również tajemniczy spokój ojca, który pozwala na wolność syna. Ojciec nie zamknął na kilka spustów drzwi domu, uniemożliwiając ucieczkę, nic mu nie tłumaczył, nie negocjował, nie trzymał na siłę. Pozwolił mu odejść, bo kocha. Skoro Jezus ukazuje w tej przypowieści twarz Boga Ojca, która jest pełna miłości, to ona musiała być w takiej samej mierze miłością w momencie powrotu syna, jak i odejścia syna. Czy Bóg, który jest Miłością, może raz bardziej kochać, a raz mniej? Bóg ukazany w przypowieści jest nad wyraz spokojny, patrząc na odchodzące od Niego dziecko.
Mamy możliwość śledzić, co dzieje się w wewnętrznym życiu syna, który odszedł. A może on w ogóle nie odszedł? No właśnie, czy on tak naprawdę odszedł od ojca w sensie emocjonalnym, duchowym, moralnym? W chwili największego kryzysu, w chwili sięgnięcia dna punktem odniesienia nie jest jego życie, jego wolność, jego marzenia i plany. W tym najbardziej dramatycznym momencie punktem odniesienia jest ojciec i dom rodzinny. Odczytując tę przypowieść przez pryzmat życia duchowego i przyglądając się relacji człowieka z Bogiem, powiemy, że cały świat jest domem Boga. Ten dom nie ma płotu, który stanowiłby granicę posesji domu Boga. Choć wielu ludzi, naszych krewnych, bliskich i znajomych odchodzi od Boga, a wierzący tak bardzo zamartwiają się o ich przyszłość związaną z życiem duchowym i religijnym, Bóg wciąż przy nich jest i w swej łasce ich dotyka. Każdy z nas przeżywa kryzysy związane z Bogiem. Nie raz, może bez spektakularnej wyprowadzki, chcieliśmy uciekać, oddalać się i urządzać życie po swojemu. Nie raz wydawało nam się, że Boga trzeba pouczyć, pokazując Mu, że można inaczej. Czy tak naprawdę opuściliśmy posesję domu Boga? On zawsze przy nas jest i dotyka swą łaską.
Przypowieść o synu marnotrawnym i miłosiernym ojcu jest bardzo dynamiczna i potrzebujemy właściwie kilku minut, żeby ją przeczytać. Wydawać by się mogło, że cała akcja toczy się raptem kilka dni. A skąd wiemy, czy czasem nie były to długie lata? Czytana w liturgii dzisiejszej niedzieli Ewangelia jest pełna nadziei dla nas, którzy wiele myślą i rozmawiają o ludziach odchodzących od Boga. Bóg w Ewangelii wydaje się być o nich bardzo spokojny. On cały czas przy nich jest na swoim terytorium, na podwórku życia, którym On sam jest. Bez Niego nie ma życia. Nie jednemu z nas nie trzeba wyobrażać sobie, co czuł syn marnotrawny, bo staje się to naszym realnym doświadczeniem.