Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na 27. niedzielę zwykłą przygotował franciszkanin o. dr Oskar Maciaczyk, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Franciszkanów we Wrocławiu.
Apostołowie mogli też zapytać Jezusa, co mają zrobić, żeby mieć głębszą wiarę. Oni jednak zwracają się do Jezusa innymi słowami i pomagają nam przez to odnaleźć właściwy kierunek w przeżywaniu wiary. Proszą: "Dodaj nam wiary" (Łk 17,5). Trochę już czasu spędzili z Jezusem i rozpoznają w Nim Syna Bożego. Przecież to Bóg jest źródłem wszystkiego i to Bóg pierwszy wychodzi do człowieka, pierwszy pragnie relacji i przyjaźni z człowiekiem. Bóg pierwszy wychodzi do człowieka z łaską wiary i każdego w nią wyposaża.
Transmisja Mszy św. w 27. niedzielę zwykłą
Prawdą jest, że gdy przyjmujemy łaskę wiary, wiele zależy od nas, od naszego ludzkiego zaangażowania. Święty Paweł napisał: "Wiara rodzi się ze słuchania" (Rz 10,17). Dobrze jest wiarę pielęgnować poprzez odpowiadanie na wychodzenie Boga do człowieka. To prawda, że wiele zależy od nas. Jednak cuda z wiary nie dzieją się mocą człowieka. To nie liczba uczynków człowieka i stopień Jego pobożności decyduje o zdolności przesadzenia morwy z korzeniem (por. Łk 17,6). Jezus zapewnia, że wystarczy wiara malutka niczym ziarnko gorczycy. To nie wiara w ludzkie siły i zdolności przesadza morwę. To wiara w Boga przesadza morwę. Przecież Bóg może to zrobić, bo On jest Stworzycielem i potrafi więcej, aniżeli przesadzić morwę. On potrafi stworzyć morwę z niczego. On potrafi stworzyć w ogóle cokolwiek z niczego.
Nikt z nas nie przesadzi morwy swoim poleceniem skierowanym do niej. Jest to niemożliwe i wymyka się poza rozum. Jezus natomiast mówi apostołom, że jest to możliwe z założeniem wiary bardzo malutkiej. Czy Jezus mydli im oczy? Czy naprawdę niemożliwe może stać się możliwe? Właśnie dlatego Jezus mówi w tym kontekście o wierze. Nie chodzi o wiarę w swoje siły, swoje zaangażowanie, w swoją pobożność i religijność. Chodzi o wiarę w Boga. Chyba właśnie to jest naszym problemem w czasie modlitewnych próśb, że skupiamy się za bardzo na sobie. Skupiamy się na swoim zaangażowaniu w modlitwę, tak, jakby wszystko miało zależeć od nas, a nie od Boga.
Po drugie - skupiamy się za bardzo na problemie. Zamiast oczami wiary ujrzeć Boga, który jest wszechmogący i potrafi zrobić coś z niczego, skupiamy się na problemie, na bólu, na przedmiocie naszej prośby. Czy ten, który na modlitwie myśli tylko o swojej pobożności i o kwestii, z którą przychodzi na modlitwę, modli się już tak naprawdę? Czy nie chodzi tutaj, żeby zapomnieć o sobie i swoich zdobytych plusikach przed Bogiem, które w ludzkim przekonaniu można, niczym walutę w kantorze, zamienić na łaskę Bożą? Czy nie chodzi tutaj, żeby zapomnieć o morwie z przykładu Jezusa, nad którą zamyślamy się, jak to możliwe, żeby ona mogła się przesadzić, cokolwiek tą morwą w naszym życiu jest? Czy w końcu nie chodzi tutaj, żeby tak skupić się na miłości, potędze i wszechmocy Boga, żeby chociaż z malutką wiarą powiedzieć: "Ty, Boże, wszystko możesz!"?