Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na 28. niedzielę zwykłą przygotował franciszkanin o. dr Oskar Maciaczyk, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Franciszkanów we Wrocławiu.
Coraz częściej i coraz bardziej uparcie przy różnych okazjach powtarzam ludziom to, co też muszę przypominać sobie. Mianowicie, zwracam uwagę na to, że wokół nas jest więcej dobra, aniżeli zła. Jest więcej dobrych uczynków, aniżeli złych. Jest więcej radości, aniżeli smutku. Czy Bóg może stać się mniej dobrem, mniej miłością, mniej pokojem, mniej wszechmogącym? On nie przestaje być Bogiem i każdego dnia obdarowuje nas tyloma prezentami, że chyba nie nadążamy ich rozpakowywać.
Transmisja Mszy św. w 28. niedzielę zwykłą
Jest tyle rzeczy i spraw, za które moglibyśmy i nawet powinniśmy Mu dziękować. Coraz częściej i uparcie przypominam sobie i innym o tym, bo mamy taką tendencję, żeby więcej czasu i sił poświęcać temu, co nieudane, z czym się nie zgadzamy, co nie daje radości, satysfakcji i zadowolenia. Jak wyglądają nasze spotkania z bliskimi nam ludźmi? O czym rozmawiamy? Ile czasu poświęcamy na opowieści o sukcesach, a ile o porażkach? Ile czasu rozmawiamy o tym, że świat jest piękny i ludzie dobrzy, a ile o tym, co nam się na tym świecie nie podoba, a ludzie tacy są nieludzcy?
Dzisiaj, w czasie liturgii eucharystycznej słyszymy, że na dziesięciu uzdrowionych z trądu tylko jeden zauważył i docenił dobro. Nie chciałbym jednak budować nadinterpretacji twierdząc, iż dziewięciu nie zauważyło uzdrowienia i nie ucieszyło się z tego powodu. Na pewno poczuli ulgę i ucieszyli się, ale przeszli obok tego bez wdzięczności, bez powrotu do źródła swojego zdrowia. Tylko jeden podjął pogłębioną refleksję nad tym, co się ostatnio wydarzyło dobrego w jego życiu i dzięki komu to się stało. Takie zatrzymanie się, przeżycie reminiscencji, przeliczenie prezentów od Boga przybliża do Niego, prowadzi do powrotu do Niego.
Jest pewien szczegół, który podkreśla narrator w Ewangelii. Uzdrowiony, który z wdzięcznością wrócił do Jezusa był Samarytaninem. Był to zatem człowiek, który powinien uważać, że nie zasłużył na uzdrowienie. Samarytanie twierdzili, że jak może stać się cud wobec kogoś, kto nie jest Żydem i w ogóle nie zasłużył na dobro ze strony Boga? Żydzi natomiast, zwłaszcza pobożni uważali, że im się należy. Uzyskali odpowiednią liczbę udanych praktyk religijnych, przestrzegają prawa, więc się należy. Takie było myślenie bohaterów Ewangelii.
Myślę teraz o naszym wracaniu lub nie wracaniu do Boga z wdzięcznością za to, co otrzymaliśmy i otrzymujemy od Niego. Być może przekonanie, że przecież mi się coś należy generuje postawę obojętnego przechodzenia obok wszystkiego, co od Boga otrzymujemy. Twarze dzieci, które otrzymują prezenty od swoich rodziców są bardzo szczęśliwe. Równie szczęśliwe są twarze rodziców, kiedy obdarowane dzieci przybiegają z radością i wdzięcznością.
Do spowiedzi idziemy ze swoimi grzechami. W konfesjonale mówimy to, co tam powinno wybrzmiewać – grzechy. Mówimy zatem o tym wszystkim, co z własnej winy nam się nie udało i odstąpiliśmy od Bożego prawa. Skoro ktoś nie chce się oddalać od Boga, idzie do konfesjonału, bo żałuje, bo chce wracać, bo chce żyć w miłości Bożej. Kiedyś siedząc już bardzo długo w konfesjonale i wciąż spowiadając pomyślałem sobie, że jako spowiednik słucham wyznawane grzechy. Wciąż słyszę o niedobrych uczynkach, o tym, co się nieudało, w czym człowiek nie wytrwał, znowu upadł, kogoś skrzywdził, obraził Boga. To jest oczywiste, po to jest właśnie spowiedź. Przyszła mi jednak taka myśl, że przecież mogłyby być w kościołach jeszcze inne konfesjonały, takie, do których przychodziłoby się z zupełnie innymi sprawami. Gdzie opowiadałoby się tylko o tym, co dobre, co się udało, co się przyjęło z ręki Boga, co jest darem od Niego. Zastanawiam się natomiast, do którego konfesjonału byłaby dłuższa kolejka. Jeszcze tyle prezentów od Boga nie zostało rozpakowanych, jeszcze z wielu się nie ucieszyliśmy, jeszcze za wszystkie nie podziękowaliśmy.