Taki nieidealny, nie porywa tłumów. Ja to bym go inaczej zorganizował... Inne hasła wykrzykiwał... Inną muzykę puścił.
Pomarudziłem? No to wystarczy. A teraz poważnie, bo mam nadzieję, że wyczuliście Państwo drobną prowokację. Po latach na ulice Wrocławia wrócił Marsz dla Życia i Rodziny. Moim zdaniem, jak na czas popandemiczny i przerwę w organizacji, frekwencja okazała się niezła. Wzięło w nim udział ponad 500 osób.
Wiadomo, że większe wrażenie zrobiłoby jedno zero więcej w tej liczbie. Uważam, że to możliwe i wydaje mi się, że naprawdę niewiele trzeba, bo wydarzenie ma potencjał. Niewiele, czyli czego? Mobilizacji, pracy u podstaw oraz scalenia różnych kontaktów. To mrówcza robota wykonywana przez cały rok. W parafiach, wspólnotach chrześcijańskich, duszpasterstwach i różnego rodzaju aktywnych grupach w obszarach rodziny, wychowania dzieci i wiary.
Czy ten marsz był idealny? No nie był. Każdy ma jakieś swoje preferencje, ale nie o to chodzi. Cieszę się, że wrócił do Wrocławia i uważam, że powinien być kontynuowany jako wyraźny głos prorodzinny, promałżeński. Ale głos pełen miłości, radości i uśmiechu, który zaraża innych. To moim zdaniem nie może być manifestacja przeciwko czemuś lub komuś, narzekająca na trudny i brutalny świat, który niszczy to, co najpiękniejsze, czy wzywająca tych innych do poprawy.
Żeby inicjatywa porwała ludzi, nawet ze środowisk katolickich (tak, ich też trzeba dzisiaj porwać, bo, jak widać, sami nie przyjdą), powinna na pierwszym miejscu nieść radość, miłość, szacunek. Pokazywać ciepło i siłę, jaka wypływa z rodziny. To nie kondukt żałobny, ale eksplozja energii wynikająca z najpiękniejszych wartości.
Cieszę się, że nie doszło do nieprzyjemnych sytuacji w związku z prowokacją środowiska aborcyjnego związanego ze Strajkiem Kobiet. Garstka przyszła, pokrzyczała, powiedziała, co chciała i tyle. Świadczy o nich najlepiej ich wielki transparent, na którym widniało tylko hasło: "Wypier...". Ważne, że nikt z uczestników marszu nie zareagował w sposób nieodpowiedzialny.
A co do tych niezbyt udanych aspektów całego wydarzenia - jak rodzinny, sympatyczny, wesoły pochód ma się dobrze i miło kojarzyć, skoro na jego przedzie idą młodzi ludzie z zasłoniętymi kominami-chustami na twarzach? Nie wygląda to zbyt dobrze. Nie wnikam już, kogo i co reprezentowali. Chcieli uczestniczyć w marszu - jak każdy mogli pójść. Ale zorganizowana grupa z pozasłanianymi twarzami odstrasza i na pewno nie pomaga w budowaniu pozytywnego wizerunku marszu.
Sam mijałem przechodniów, którzy mieli wątpliwości co do tych uczestników. Już nie będę przytaczał, jak ich nazywali.
Poza tym, jaki cel ma zasłanianie twarzy w takiej sytuacji? Wstyd, strach, a może wzbudzenie grozy i niepokoju u innych? Jeśli maszeruję z jakąś inicjatywą, identyfikuję się z jej wartościami, nie potrzebuję zasłaniać twarzy.