O. Piotr Bęza, prowincjał prowincji polskiej misjonarzy klaretynów w ubiegłym miesiącu był na froncie wojennym. spotkał się z ukraińskimi żołnierzami i wyzwoloną ludnością cywilną wokół Kupiańska.
O. Piotr w rozmowie z "Gościem" zaznacza, że na Ukrainę pojechał z potrzeby serca, ze świadomością, że są tam potrzebujący ludzie.
- Nie analizowałem ryzyka - podkreśla. Dołączył do grupy stale jeżdżących z pomocą na front. To co przeżył, bardzo go dotknęło. Już na samym początku został ostrzeżony, że z tej wyprawy może nie wrócić. Mimo to, podjął się zadania. - Trzeba być odważnym albo… nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia... - zwraca uwagę.
- Na przykład spotkaliśmy dwie starsze panie, które na nasz widok zaczęły płakać i zawodzić, że wojna, że źle. Wtedy wojskowy podszedł, przytulił je i powiedział, że będzie dobrze. Ujęła mnie ta czułość, z którą się do nich odniósł - opowiada o swoich wrażeniach. Zaznacza, ze poruszających historii było znacznie więcej.
Klaretyn apeluje, by nie ustawać w przekazywaniu pomocy. Podkreśla, że aktualnie potrzeba - poza jedzeniem - ciepłej odzieży dla wyzwalanej ludności. - Żołnierze zabrali nas do wiosek, bo mają przekonanie, że do miast prędzej czy później jakaś pomoc dotrze, ale w małych miejscowościach jest z tym trudność. Jedna pani powiedziała nam któregoś dnia, że dzwonili do niej, iż może przyjechać odebrać jakieś dary, ale ona nie miała jak się do tego miasta dostać. Takie problemy są codziennością - zaznacza.
Kapłan dodaje, że mimo dramatu wojny na Ukrainie widać nadzieję. - Pokazało mi to świadectwo żołnierzy, że wszędzie można być człowiekiem. Dla nich było to zapewne czymś naturalnym, ale mnie bardzo dotknęło - dodaje.
Niezwykle ciekawy wywiad z o. Piotrem Bęzą można przeczytać w papierowym wydaniu "Gościa Wrocławskiego", w e-wydaniu lub klikając w link i kupując dostęp do treści: Tam też jest Pan Jezus.
Zdjęcia z wyprawy - bez żadnych ograniczeń - można zobaczyć TUTAJ.
Pomoc dla Kupiańska i okolic