W dobie tak szybko postępującej sekularyzacji w Polsce Orszaki Trzech Króli wciąż mogą być jedną z zapalnych iskier. Pokazuje to przykład Wrocławia i nie tylko.
Refleksja nad Kościołem w obecnej Polsce to oczywiście nie jest temat na jeden tekst publicystyczny. Orszaki Trzech Króli pokazują jednak jedną bardzo ważną rzecz: katolicy potrzebują plenerowych wydarzeń w symbolice chrześcijańskiej, w których zobaczą tłumnie samych siebie, wyjdą na ulice z radością wynikającą z wiary.
Nie, nie są nam potrzebne dziś manifestacje przeciwko czemuś lub komuś czy w obronie, która nierzadko staje się atakiem. My powinniśmy zarażać radością, optymizmem, nadzieją i miłością. Orszak zawiera te wszystkie wartości, do tego jest atrakcyjny, wielobarwny, wyzwala kreatywność, a w dodatku operuje czymś, co Polacy wciąż kochają - kolędami.
Kilkanaście osób, z którymi rozmawiałem podczas orszaku, niezależnie od siebie wysnuło podobną refleksję. Kościół jako osoby wierzące chce być na ulicach. Ale nie po to, by kogoś moralizować, przekonywać na siłę do czegoś czy pouczać tych uważanych za pogubionych. Absolutnie. Wewnątrz wspólnoty czuć proste pragnienie radosnego, autentycznego świadectwa i szczerej zachęty do życia Ewangelią. Zachęty niewchodzącej w podziały polityczne, społeczne czy światopoglądowe.
Ta energia, wbrew pozorom (sekularyzacja, wszelkie kryzysy w Kościele), nie wygasła. Tegorocznemu wrocławskiemu Orszakowi Trzech Króli brakowało trochę do tych najliczniejszych edycji z początkowych lat inicjatywy. Brakowało może tej wisienki na torcie, czyli dużego koncertu na koniec. Jednak zaskakująco duża frekwencja - przy kiepskiej pogodzie - pokazała, że w tym wydarzeniu w mieście spotkań wciąż drzemie bardzo duży potencjał.
Po pandemicznej przerwie tysiące ludzi przeszły w orszaku za Królami, choć z technicznego i ludzkiego punktu widzenia pewnie bywały pochody organizowane z większym rozmachem. Ludzie wierzący nie potrzebują raczej fajerwerków. Potrzebują poczuć (czyli także zobaczyć, być w środku), że są częścią czegoś pięknego, trwałego i, bądź co bądź, wciąż w jakimś stopniu masowego.
Nie ma się co czarować, Kościół w Polsce jest na zakręcie, w niektórych aspektach także w silnym odwrocie, ale orszaki - tak proste, a jednocześnie ujmujące w przekazie - to dla mnie wciąż jedna z iskier (podkreślam: jedna z) do przebudzenia tego, co jeszcze da się przebudzić po ludzku. Bo to, co po Bożemu, zostawiam już Temu wyżej.