Jedni odkrywają ją nagle, jak nieznane dotąd drzwi do pięknej krainy, do innych powraca po latach, z nowym zaproszeniem. Może zaprowadzić na ślubny kobierzec, obdarzyć przyjaciółmi, wywrócić życie do góry nogami.
Spotkanie z Biblią potrafi zmienić ludziom cały ich dotychczasowy świat. O takich spotkaniach opowiedziało kilka osób na Ostrowie Tumskim – w czasie świętowania Niedzieli Słowa Bożego, zorganizowanego przez Instytut Nauk Biblijnych przy PWT oraz Inicjatywę Biblijną „Lumen Vitae”.
Z balonika uchodzi powietrze
Dla pani Moniki Biblia – w wydaniu dla dzieci, w wersji uproszczonej – była pierwszą książką, jaką przeczytała w życiu. Wzrastała wśród ludzi głęboko wierzących, choć zarazem idących za Chrystusem nieco innymi drogami.
Jej mama jest diakonisą w zborze zielonoświątkowym, ojciec zwykł mówić, że jedzenia i modlitwy nigdy nie odmawia. Babcie były katoliczkami, a dziadek – świadkiem Jehowy. W tej specyficznej rodzinnej sytuacji wyznaniowej najpierw jej wiara żywo się rozwinęła. Wychowywana w środowisku zielonoświątkowym w wieku 15 lat przyjęła chrzest – przez pełne zanurzenie. Kilka miesięcy później odbył się tzw. chrzest w Duchu Świętym. – Należałam w zborze do grupy uwielbiającej, byłam liderem młodzieżowym – wspomina. – To był dla mnie czas bliskiej relacji z Bogiem. Pismo Święte było wtedy dla mnie bardzo ważną księgą. Czytałam tzw. brytyjkę [XX-wieczne protestanckie tłumaczenie Biblii – przyp. red.], uczyłam się jej na pamięć, towarzyszyła mi każdego dnia – mówi.
Ten etap życia zakończył się po śmierci dziadka, gdy w rodzinie wybuchł spór o to, kto ma go pochować. Chcieli to zrobić świadkowie Jehowy, ale mama nalegała na obecność pastora, który słynął z pięknych kazań, a babcia uważała, że skoro zmarły ochrzczony był jako katolik, to należy mu się katolicki pogrzeb. Ostatecznie zorganizowano świecką ceremonię pogrzebową. Okazało się, że choć wszyscy w rodzinie byli „ludem jednej Księgi”, w wielu sprawach byli głęboko podzieleni. – Na tym pogrzebie odczułam bardzo mocno konflikty między różnymi grupami ludzi, którzy przyznają się do Pisma Świętego. Poczułam się jak balonik, z którego uchodzi powietrze – mówi pani Monika.
Cała ta sytuacja zaowocowała kryzysem wiary. – Do zboru chodziłam jeszcze kilka lat, tak siłą rozpędu, ale w środku czułam ogromną pustkę. To było doświadczenie pustyni czy grobu, gdzie panuje zupełny bezruch... Taka sytuacja trwała kilkanaście lat, z małą przerwą – mówi, wspominając, jak na chwilę zwróciła się w stronę katolicyzmu, ze względu na babcię. Był to jednak krótki czas, tylko miesiąc. Potem w jej sercu zapadła ciemność, jeszcze głębsza niż przedtem. W tym czasie próbowała na drodze poszukiwań intelektualnych odnaleźć Boga i Jego Kościół. Wspomina o niezliczonych lekturach, o próbie zrozumienia podziałów, jakie nastąpiły pomiędzy chrześcijanami. Czytała o Lutrze, Henryku VIII, o różnych denominacjach, poznawała też poglądy myślicieli ateistycznych. Do niczego jej to nie doprowadziło. Ciemność trwała.
Gitara basowa i świt
Pewnego razu, przechodząc obok kościoła, pani Monika westchnęła: „Panie Boże, jeśli Ty w ogóle istniejesz, gdziekolwiek istniejesz, to proszę Cię tylko o jedno: jeśli masz ochotę przywrócić mi wiarę, to nie w godzinę mojej śmierci...”. Powiedziała Stwórcy, że nie chce uwierzyć w Niego jedynie ze strachu przed śmiercią, chorobą. Chciałaby – jeśli to możliwe – uwierzyć w czasie, gdy jeszcze może Mu w jakiś sposób służyć. – On na takie modlitwy odpowiada. I odpowiedział. Po miesiącu spotkałam kleryka z gitarą basową. To mój ulubiony instrument, odebrałam więc to jako taki przejaw humoru Pana Boga – wspomina.
Dłuższa rozmowa z klerykiem zaowocowała zaproszeniem do seminarium misjonarzy oblatów Maryi Niepokalanej w Obrze. Tam wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Trwała jutrznia. Pani Monika zobaczyła grupę młodych chłopaków z brewiarzami i... w jej duszy coś rozbłysło. Nie towarzyszyły temu gwałtowne emocje, szczególne wrażenia. Tak po prostu – podczas porannej modlitwy psalmami w sercu poszukującej prawdy kobiety wstawał świt. – Jakby ktoś bezszelestnie odsunął jakąś kotarę i w moim życiu pojawiło się nieoczekiwane światło – wspomina, przywołując pierwsze słowa, jakie jej wtedy przyszły do głowy: „Matko, jaka ja jestem głupia. Panie Boże, przecież istniejesz...”. Po powrocie do domu wyszukała w internecie informacje, co to jest jutrznia, co to jest brewiarz, o której godzinie odprawiane są w pobliżu codzienne Msze św.
Zaczęła się jej przygoda z odkrywaniem katolicyzmu. W tamtym czasie raz po raz dotykały ją szczególne wydarzenia – jak choćby wtedy, gdy po raz pierwszy w życiu zaniosła do kościoła kartkę z wypominkami. Wracając, poczuła wyraźne przynaglenie, by odszukać w domu pewną książkę, należącą dawniej do zmarłej babci. – Wzięłam ją z jej pokoju w dzień pogrzebu – opowiada. – Nie otwierałam jej od tamtej pory. To były „Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Kiedy odnalazłam tę książkę i otwarłam ją, okazało się, że w środku znajduje się list, który babcia napisała do mnie przed swoją śmiercią. Pisała, że będzie mi w życiu ciężko, ale że ze wszystkim sobie poradzę. Pani Monika po kilku miesiącach przystąpiła do spowiedzi. Zgłębiała nauczanie Kościoła katolickiego, wróciła na nowo do pierwszej książki w swoim życiu – Pisma Świętego, teraz już studiując je bardziej systematycznie. Najpierw sięgnęła po starą „tysiąclatkę” (Biblię Tysiąclecia) po babci. Z czasem rozpoczęła studia teologiczne. – Z wykształcenia jestem filologiem. Filolog miłujący słowo wraca teraz do tego najważniejszego słowa w naszym życiu na zupełnie nowym poziomie – mówi.
Wszystko przez Filipinki
Anna i Jarosław przez długie lata byli – jak mówią – „małżeństwem kontraktowym”, niesakramentalnym. Pani Anna miała, jak wspomina, wiarę „tradycyjną”, dość letnią. Wychowana została w duchu katolickim, blisko jej było do Matki Bożej. Wierzyła w Boga, nie miała jednak poczucia, by pośród tylu dzieci, jakie ma, jakoś specjalnie się nią zajmował. Mąż, co prawda ochrzczony, nie otrzymał żadnej edukacji religijnej, nie był nawet u Pierwszej Komunii św. Zawarli jedynie cywilny ślub. Ich przygoda z Bogiem zaczęła się od dwóch Filipinek, które przyjęli w gościnę do swojego domu w czasie Światowych Dni Młodzieży odbywających się w Polsce. – Miałam je odprowadzić na jakieś nabożeństwo – wspomina pani Anna. – Okazało się, że prowadzi je wspólnota Hallelu Jah. Było to bardzo miłe, sympatyczne spotkanie – do momentu, kiedy ksiądz zaczął chodzić po kościele z Najświętszym Sakramentem w monstrancji – opowiada. Tak się dziwnie złożyło, że – choć zatrzymywał się przed kolejnymi osobami – przy pani Annie tego nie zrobił. Na pewno nie specjalnie, ale mocno ją to dotknęło. „Pan Jezus się ode mnie odwrócił!” – myślała.
Dziś wie, że to niemożliwe, ale wtedy bardzo to przeżyła. Nie załamała się jednak, ale sama zaczęła Go szukać. Związała się ze wspólnotą Hallelu Jah, z jej warszawską filią. Na wspólnotowych rekolekcjach w Stroniu usłyszała, że Bóg za nią tęskni, że spragniony jest relacji. Odkryła Jego miłość i zaczęła na nią odpowiadać. Zrozumiała, że modlitwa to rozmowa kochających się osób. Zaczęła regularnie czytać Pismo Święte, choć tak po swojemu, w sposób nieuporządkowany. Kiedy została we wspólnocie animatorem, zapraszała swoją grupkę dzielenia do domu. W ten sposób mąż Jarek poznał ludzi ze wspólnoty i stopniowo sam włączył się w jej życie – w spotkania, rekolekcje.
I wtedy on uklęknął
Tymczasem wspólnota Hallelu Jah weszła w projekt „Słowo Blisko Ciebie”, zapraszając swoich członków (i nie tylko) do codziennej lektury jednego biblijnego rozdziału. – Zaczęliśmy czytać z Jarkiem Pismo Święte wspólnie – opowiada Anna, która zresztą obecnie jest już na III roku studium biblijnego. – Stało się to naszym codziennym rytuałem. Z czasem do tego głośnego czytania zaczęliśmy dołączać komentarze, wyszukiwaliśmy w internecie dodatkowe informacje. Dziś towarzyszy lekturze modlitwa uwielbienia, dziękczynienia, prośby. Nie ma chyba lepszej metody na bycie razem niż wspólne czytanie Pisma Świętego. Rozmawiając z Bogiem, poznajemy też siebie nawzajem.
Ponad rok temu wędrówka przez biblijne księgi doprowadziła uczestników projektu do Księgi Powtórzonego Prawa. Pewnego dnia Ania i Jarek odczytali razem rozdział ósmy. „Pamiętaj na wszystkie drogi, którymi cię prowadził Pan, Bóg twój, przez te czterdzieści lat na pustyni...” – usłyszeli, a zbliżała się akurat 40. rocznica ich wspólnej życiowej wędrówki. Słowo mówiło o próbach i strapieniach, ale i o Bożej opiece, a w końcu zapowiadało: „Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi pięknej...” – ziemi pełnej płynących wód, pszenicy, winorośli, figowca... Na horyzoncie pojawiła się Ziemia Obiecana, ziemia życia w przyjaźni z Bogiem i pełnego czerpania z Jego skarbów. I oto pewnego dnia Jarek uklęknął przed Anią i poprosił ją o rękę. Sakrament małżeństwa zawarty został w kwietniu – w 40. rocznicę zawarcia cywilnego ślubu. Pan młody wcześniej przystąpił do spowiedzi i Pierwszej Komunii św., przyjął bierzmowanie. Ania również mogła po 40 latach przystąpić do sakramentów. Ślub był wielkim świętem dla całej wspólnoty. Wędrówka przez biblijne wersety zaprowadziła dwoje ludzi przed ołtarz. Sprawiła także, że małżonkowie przyczynili się do wyprodukowania gry planszowej Słowo Blisko Ciebie. W Niedzielę Słowa Bożego usłyszeć można było mnóstwo opowieści o przygodach ludzi ze Słowem, choćby o pewnej pielgrzymce do Ziemi Świętej, która zaowocowała powstaniem kręgu biblijnego w Smolcu, czy o dziejach Inicjatywy Biblijnej „Lumen Vitae”, której kształt skrystalizował się po tym, jak ks. prof. Mariusz Rosik pewnego razu... spadł z roweru. Ale to już osobna historia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się