A raczej ci, którzy uważają, że ich godne upamiętnienie jest potrzebne. We Wrocławiu pod tym względem trzeba się uzbroić w stoicką wręcz cierpliwość. Albo po prostu uderzyć pięścią w stół.
Najpierw sprawa pomnika Żołnierzy Niezłomnych. Wiedzą państwo, od kiedy się ciągnie? Od 2010 roku. Ja rozumiem procedury i fakt, że takiego monumentu nie stawia się w dwa miesiące, ale bez przesady. 13 lat to naprawdę sporo. Nie będę wchodził w szczegóły, dlaczego tyle to trwa, bo czynników jest kilka. I nie czarujmy się - jednym z nich jest kompletny brak determinacji poprzednich i obecnych władz miasta.
Ale lepiej późno niż wcale. Odsłonięcie pomnika zaplanowano na kwiecień. Okazało się, że jednak będzie to końcówka maja. Jak się dowiedziałem, dokładnie popołudnie 29 maja. Dlaczego akurat wtedy? Bo to prawdopodobnie najbezpieczniejszy termin ze względu na ukończenie prac. Niestety, nietrafiony.
Po pierwsze - w poniedziałek w godz. 16 czy 17 miasto w okolicach ul. Dyrekcyjnej i skweru, gdzie stanie pomnik, jest kompletnie zakorkowane. A jak przyjdzie więcej osób, niż może się na skwerze zmieścić? Uroczystość zakorkuje Wrocław jeszcze bardziej i sympatyków tej inicjatywie nie przyniesie.
Po drugie - kto może przyjść w poniedziałkowe popołudnie? Urzędnicy, przedstawiciele różnych organizacji, nauczyciele i uczniowie. A wrocławianie? To czas, kiedy kończą pracę.
Lepszym rozwiązaniem byłaby niedziela, dzień wcześniej. Bez korków i dzień wolny dla prawie wszystkich. A jeszcze lepiej, jakby to połączyć z niezwykle symboliczną w tym kontekście rocznicą śmierci rtm. Witolda Pileckiego - 25 maja. Chyba, że te 4 ostatnie dni to kluczowy czas stawiania monumentu, co by dobrze o inwestycji nie świadczyło.
Mam nadzieję i liczę na to, że da się wybrać bardziej fortunny i przystępny społecznie termin na tę ważną uroczystość.
Druga sprawa to kwatera żołnierzy niezłomnych na cmentarzu Osobowickim. Podobnie jak z pomnikiem, sporo wody w Odrze już upłynęło i nic. Jakie nic? Kilka lat temu prezes Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek obiecał generalny remont tego niezwykle ważnego miejsca pamięci. To tutaj bowiem prof. Krzysztof Szwagrzyk rozpoczynał poszukiwania i identyfikację żołnierzy wyklętych. Z Wrocławia wyszła iskra na cały kraj. Nikt wtedy nie mówił o warszawskiej "Łączce".
Ale co z tego, skoro od lat kwatera niszczeje, a jej obecny kształt kompletnie nie wypełnia powagi tego miejsca. Pieniądze na renowację czy nawet nową organizację wojskowego, honorowego pola były zapewnione. Ale zabrakło... no właśnie - czego? Chęci, determinacji, odwagi? Co się wydarzyło w Instytucie Pamięci Narodowej, że sprawa stanęła w miejscu?
Nie mam ochoty wchodzić w dywagacje, co zahamowało proces, na który wrocławianie czekają. A szczególnie rodziny żołnierzy niezłomnych, którzy pod tamtą ziemią mają swoich bliskich. To zaniechanie zaczyna się ocierać o poczucie wstydu. Dużo mówi się o pamięci o bohaterach, budowaniu polskiej tożsamości, kładzie się nacisk na polską historię najnowszą. A kiedy można to przekuć w czyn, udowodnić, że nie o słowa tylko chodzi...