Pogrzeb młodego człowieka zawsze okazuje się niezwykle smutny. Chłopaki ze służby liturgicznej pożegnali swojego kolegę tym, co potrafią robić najlepiej - ogniem i służbą.
W jednej z wrocławskich parafii żegnano ministranta. Odszedł zdecydowanie za wcześnie. Znała go cała parafia. Z gorliwą modlitwą w ostatnim pożegnaniu uczestniczyli bliscy, znajomi i parafianie. Mimo wakacji przy ołtarzu stanęła licznie służba liturgiczna. Msza pogrzebowa miała dzięki niej jeszcze bardziej uroczysty i podniosły charakter.
Dotknęły mnie słowa kapłana z homilii, który stwierdził, że chłopaki przy ołtarzu żegnają swojego zmarłego kolegę dymem z kadzidła. Bo to przez lata była jego ulubiona funkcja. I wielu jej nauczył. W parafii mówi się do dziś, że to on najlepiej rozpalał ogień.
I tym ogniem pożegnali go członkowie służby liturgicznej. Odszedł jeden z nich. Właściwie mogę napisać: jeden z nas. Bo sam długie lata najpierw w komży, potem w albie przy ołtarzu stałem.
Msze, w których przedwcześniej zmarły mężczyzna służył Bogu jako ministrant, można dzisiaj liczyć w tysiącach. Bóg te Msze pamięta i wierzę, że tę służbę tragicznie zmarły kontynuuje już u Jego boku, będąc dumny ze swoich kolegów, którzy trwają przy ołtarzu w jego parafii.
Nie sądziłem, że dym z kadzidła może być tak przemawiający. Wpatrywałem się w niego dłużej niż zwykle. Unosił się w kościele podczas Mszy pogrzebowej, ale po tym przedstawionym kontekście nabrał znaczenia. Dym z taką intencją ma moc. Taka służba ma moc, by zmieniać ludzkie serca.
Bo zmarły ministrant już swoje wysłużył. A my tu zostaliśmy. Nasza ziemska służba trwa. I trzeba nam dalej próbować jak najlepiej rozpalać ogień.