Jeszcze kilka lat temu takie teksty, jak opublikowany dziś na portalu wrocławskiej "Gazety Wyborczej" obszerny artykuł pt. "Barokowa kaplica we wrocławskiej katedrze ma zostać zdewastowana, bo przeróbki zażyczył sobie biskup. Wsparła go Elżbieta Witek", mnie oburzały. Dziś wywołują jedynie delikatny uśmiech i politowanie, że ktoś funduje je swoim Czytelnikom.
Właściwie dla mnie,jako księdza, najważniejsze jest zakończenie artykułu, które brzmi: "Dziennikarka »Wyborczej« przez kilka dni przychodziła do Kaplicy Zmartwychwstania, by sprawdzić ilu wiernych przychodzi do niej na adoracje". Chciałoby się powiedzieć: "Bogu niech będą dzięki!". Jeśli temat sprawił, że dziennikarka kilka dni spotykała się sam na sam z żywym, obecnym pod postacią chleba Jezusem Chrystusem, to czyż można nie krzyknąć z radości? Wiem, że Pan Bóg ma różne drogi docierania do ludzi i wierzę, że te spotkania wcześniej czy później pięknie zaowocują w jej życiu, co daj, Boże! Pozostałe zapiski ze wspomnianego tekstu trudno traktować poważnie.
Wynika z nich bowiem, że oto kościelne osoby wspólnie z politykami ukochanej przez redakcję "Gazety Wyborczej" partii chcą zdemolować wrocławską katedrę, bo zamarzyli sobie urządzenie w niej kaplicy wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu. To nic, że o takie miejsce prosili wierni, i to nic, że żadne decyzje w tej sprawie nie zostały podjęte. To nic, że eksperci z dziedziny architektury czy historii sztuki przedstawiają różne propozycje.
Niewiele też znaczy to, że rozeznając możliwość spełnienia oczekiwań wiernych, proboszcz katedry poprosił o opinię konserwatora zabytków oraz wiele osób, których wiedzy i kompetencji - przynajmniej do tej pory - "Gazeta" nie kwestionowała (ale o tym za chwilę). Nie interesuje też dziennikarek, że duchowny nie planował podejmowania jakichkolwiek działań, które by narażały katedrę na choćby najmniejszy uszczerbek.
Zresztą obserwując prace remontowe wykonywane przez ks. Pawła Cembrowicza oraz zaangażowanie metropolity wrocławskiego w troskę o katedrę, nikt o zdrowych zmysłach takich wniosków nie mógłby formułować. Wszak jeszcze nie tak dawno ta sama "Gazeta" chwaliła inicjatywę przywrócenia kościołowi ołtarza fundacji Andreasa Jerina, pomimo że głosy w tej sprawie również były podzielone. Nie brakowało takich, którzy optowali za tym, by pozostawić w niej ołtarz zdobiący jej wnętrze przez kilkadziesiąt ostatnich lat.
Tajemniczy informator doniósł "Wyborczej" o "wizji lokalnej", bo zobaczył w katedrze marszałek Sejmu w towarzystwie arcybiskupa. Z całym szacunkiem, ale żeby stwierdzić, czy fakt towarzyszenia osoby, która pełni rolę gospodarza kościoła, drugiej osobie w państwie w czasie jej wizyty na Ostrowie Tumskim można uznać za "wizję lokalną", trzeba by było być bezpośrednim uczestnikiem tego spotkania, świadkiem rozmów pomiędzy przechadzającymi się osobami.
Właściwie możemy jedynie przeprosić, że katedra nie posiada księgi wejść i wyjść, i nie odnotowujemy, kto i w jakim celu nawiedza ten kościół. Przepraszam, ale poprawy w tym zakresie nie obiecuję. Księgi raczej nie założymy, a drzwi świątyni pozostaną otwarte dla każdego, kto będzie chciał ją nawiedzić.
I ostatnia rzecz. Najbardziej po lekturze tego tekstu szkoda mi pana prof. Piotra Oszczanowskiego, dyrektora Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Właściwie, w moim odczuciu, on jest największą ofiarą pióra dziennikarek "Gazety Wyborczej". Do niedawna bowiem po prostu ekspert (bez żadnych przymiotników), niekwestionowany autorytet w dziedzinie historii sztuki, tak często cytowany przez jedną z autorek artykułu, stał się z dnia na dzień "ekspertem kościelnym", tylko dlatego, że podpisał się pod propozycją Rady Naukowo-Konserwatorskiej, a tej propozycji akurat nie podziela owa dziennikarka. Jak łatwo zyskać w tym kraju przymiotnik...
No, ale biorąc pod uwagę wspomniany na wstępie fakt uczestniczenia kilka dni dziennikarki "Gazety Wyborczej" w adoracji Najświętszego Sakramentu - cytując klasyka - może to jest "poświęcenie, na które jestem gotów".