Świadectwa osób, które zdecydowały się opowiedzieć o krzywdzie doznanej ze strony znanego franciszkanina - przez wiele lat zaangażowanego w duszpasterstwo także we Wrocławiu - każą po raz kolejny zastanowić się nie tylko nad tym, co się stało i jak teraz pomóc ofiarom, ale również: dlaczego się stało? Jak zaradzić takim sytuacjom?
W marcu br. prowincja św. Jadwigi Zakonu Braci Mniejszych poinformowała o „pojawieniu się poważnych zarzutów” wobec jednego ze współbraci prowincji. Padły słowa przeprosin za wyrządzone zło oraz apel: „(...) zachęcamy wszystkich, którzy doświadczyli lub mają wiedzę o takich sytuacjach do zgłoszenia nam tego osobiście, telefonicznie lub mailowo.”
28 kwietnia opublikowane zostało oświadczenie prowincjała Prowincji św. Jadwigi Zakonu Braci Mniejszych, w którym pojawiła się informacja, że zarzuty dotyczą o. Antoniego Dudka OFM. „Wykorzystanie w sferze psychicznej, duchowej czy seksualnej, których dopuścił się nasz współbrat, napełniają mnie wstydem i bólem. Wyrządzona krzywda jest ogromna” – pisał prowincjał o. Alard Maliszewski OFM. Dziękował w swoim oświadczeniu tym, „którzy swoim zaangażowaniem i determinacją, mimo narażania się na niesłuszne pomówienia i dodatkowe cierpienie, pomagają w rozwiązaniu tej sprawy” i podkreślił, że „nikomu nie wolno relatywizować rozróżnienia między ofiarami a sprawcą”.
W ostatnich dniach portal wiez.pl opublikował kolejne artykuły będące owocem dziennikarskiego śledztwa Zbigniewa Nosowskiego. Zobacz TUTAJ i TUTAJ. Już w maju artykuł na ten temat autorstwa Jolanty Jasińskiej-Mrukot ukazał się w tygodniku „O!Polska”.
Zaprezentowane w nich historie budzą przerażenie i ból. Jak zauważa autor tekstów w „Więzi”, ofiary działań franciszkanina, zgłaszające się w ostatnich miesiącach do zakonu, były traktowane z szacunkiem, zrozumieniem i życzliwością. To, czego doświadczyły przed laty, naznaczyło jednak ich życie straszliwymi ranami.
Obszerne wspomnienia wielu kobiet – wykorzystanych seksualnie, poddanych manipulacji, nękaniu fizycznemu i psychicznemu – każą zapytać: jak to możliwe? Dlaczego tak się stało? Przecież mówimy o zakonniku, który wspominany jest jako twórca niezliczonej ilości cennych, przynoszących dobro inicjatyw. Duszpasterz, autor książek, misjonarz, działacz kulturalny... Wielu wspomina go z wdzięcznością, mówiąc o tym, ile dobra doświadczyli dzięki jego posłudze. Czy jeden człowiek naprawdę może mieć jednocześnie wiele różnych twarzy?
Nie sposób odpowiedzieć na te pytania. Nasuwa się jednak kilka refleksji:
Kiedy człowiek cieszy się powszechnym uznaniem, akceptacją czy wręcz uwielbieniem, gdy jego zasługi, dokonania są powszechnie pochwalane, doceniane, uważane za coś niepodważalnego, niekwestionowanego, to... warto zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie wówczas się pojawiają.
Przede wszystkim on sam powinien zachować najwyższą czujność. Gdy inni chwalą, łatwo zatracić zdolność do obiektywnego spojrzenia na swoje życie. I w porę przeciwdziałać, jeśli coś złego zaczyna się do niego zakradać. Jak trudno wtedy także innym – ludziom w otoczeniu, współbraciom – dostrzec zawczasu, że coś jest nie tak, że potrzeba zwrócenia uwagi, rozmowy, a czasem zdecydowanych reakcji.
Czy potrafimy patrzeć na siebie i na ludzi obok bez uprzedzeń, a ale i bez przyjmowania z góry, że „wszystko jest OK”? Czy umiemy szczerze porozmawiać z daną osobą, że coś w jego, jej zachowaniu budzi niepokój, rodzi wątpliwości? Przecież zazwyczaj nie od razu zło przybiera taki kształt, że można już mówić o zbrodni, przestępstwie, o czymś, co podpada pod konkretne paragrafy. Zwykle można postawić mu tamę dużo wcześniej.
Podobne historie każdemu wierzącemu człowiekowi przypominają: bez żywej więzi z Chrystusem, bez nieustannego wysiłku dostosowywania swojego życia do Ewangelii najlepsze chęci, najpiękniejsze ideały mogą runąć w gruzy. Co z tego, że „chcę dobrze”, że być może mam rozmaite talenty, zdolności organizacyjne, przedsiębiorczość, pasje i umiejętność porywania za sobą ludzi? Jeśli nie trzymam się Jezusa, jeśli nie pytam nieustannie o swoją wierność Jemu i Jego nauce, mogę – pewnie każdy może – zmienić się w potwora rujnującego życie swoje i ludzi wokół mnie.
Jeśli „robię wiele dobrych rzeczy”, ale zostawiam w swoim sercu jakąś szczelinkę niewierności, jakiś margines, gdzie to nie Chrystus jest najważniejszy, może się okazać, że drobna najpierw rysa zmieni się w wielką wyrwę.