O beatyfikowanych wkrótce Wiktorii, Józefie i gromadce ich dzieci - rodzinie, którą warto poznać nie tylko ze względu na kres ich życia - opowiadała we wrocławskiej siedzibie Civitas Christiana Agnieszka Bugała, autorka książki "Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni".
Uczestnicy spotkania mieli okazję poznać państwa Ulmów, a także środowisko ich życia, na długo przed tragicznymi wydarzeniami z 1944 roku. Agnieszka Bugała zarysowała przed oczami słuchaczy krajobraz Markowej - rodzinnej miejscowości zarówno Józefa, jak i 12 lat młodszej Wiktorii z domu Niemczak. Markowa, wyjaśniała, to wieś, która w 1939 r. liczyła ok. 4,5 tys. mieszkańców, w tym 120 Żydów, posiadających tu aż trzy domy modlitwy.
Józef, choć ukończył ledwie 4 klasy szkoły powszechnej (sytuacja materialna rodziny nie pozwoliła na kontynuowanie nauki), okazał się niezwykle utalentowanym i żądnym wiedzy człowiekiem. Szybko zaczął gromadzić książki, prenumerować najróżniejsze czasopisma. W jego zbiorach znalazły się dzieła literatury pięknej, atlasy, poradniki. Korzystając z jednej z takich publikacji, samodzielnie skonstruował... aparat fotograficzny. Pogłębiał wiedzę na temat fotografii, zarówno od strony fizyki, chemii, jak i np. sztuki kadrowania. Fotografowanie stało się jego pasją, ale też źródłem zarobku - ludzie zamawiali u niego zdjęcia, m.in. ślubne, wykonywane z okazji pogrzebów czy też zdjęcia do dokumentów. - W szufladach mieszkańców Markowej ocalało ponad 800 fotografii - opowiadała autorka.
Wspominała o innych pasjach J. Ulmy, takich jak pszczelarstwo (pomagał także innym zakładać pasieki) czy szczepienie drzewek - do dziś ludzie wskazują na konkretne jabłonie czy grusze przez niego szczepione. Założył profesjonalną hodowlę jedwabników, a nawet zbudował własną elektrownię wiatrową, która sprawiła, że u Ulmów mogła wieczorami świecić żarówka, nie tylko lampa naftowa.
Wiktoria, osoba spokojna i cicha, również spragniona była wiedzy. Piątkowa uczennica, systematyczna i cierpliwa, zainteresowana była dalszą nauką w Wiejskim Uniwersytecie Orkanowym (choć przeżywała wewnętrzne rozdarcie, słysząc głosy krytyki tej placówki).
- Markowa była swoistym inkubatorem przedsiębiorczości - tłumaczyła A. Bugała, wspominając m.in. o działającej tam pierwszej w Polsce, a trzeciej na świecie spółdzielni zdrowia, o orkiestrze funkcjonującej zarazem jak mała szkoła muzyczna, o miesięczniku "Kobieta Wiejska". Kiedy w Markowej otwierany był Dom Ludowy, na uroczystość przyjechał Wincenty Witos. Zgromadziło się wtedy 10 tys. ludzi, a jedną z czterech kobiet niosących wieniec dożynkowy była właśnie Wiktoria.
Wyszła za mąż za Józefa w 1935 roku. Przez pewien czas mieszkali w jej domu rodzinnym, a potem w zbudowanym (właściwie kupionym i złożonym w nowym miejscu) domu, który dziś już nie istnieje. Rok później przyszło na świat ich pierwsze dziecko - Stasia. Potem urodzili się Basia, Władysław, Franio, Antoś, Marysia i poczęło się kolejne maleństwo, któremu nie zdążono nadać imienia.
Ulmowie jeszcze w 1938 r. postanowili kupić ziemię w Wojsławicach (dziś to Ukraina). Spłacając za nią raty, pozbywali się stopniowo ziemi, dobytku. Gdy wybuchła wojna, mieli jedynie mały ogródek i jedną kozę. Józef brał udział w kampanii wrześniowej, po powrocie potrzebował pomocy medycznej (udzielił mu jej niemiecki lekarz!). Małżonków nie załamywały jednak przeciwności; pośród wszechobecnej śmierci byli otwarci na życie.
Po raz pierwszy udzielili pomocy żydowskim kobietom (dwóm dorosłym i dziewczynce) latem 1942 roku. Józef zbudował im ziemiankę w polu, Wiktoria zanosiła tam codziennie wodę i jedzenie.
W grudniu doszło w Markowej do egzekucji grupy Żydów, złapanych przez Niemców w nocy z 13 na 14 grudnia. Pod koniec tego miesiąca do drzwi Ulmów zapukali (zapewne stopniowo, nie razem) kolejni Żydzi szukający schronienia. W sumie chroniło się u Józefa i Wiktorii na strychu siedmioro dorosłych osób i dziecko, dwie rodziny. Młodsi mężczyźni pracowali ramię w ramię z Józefem przy garbowaniu skór. W domu stojącym na uboczu, niewidocznym z drogi, nie musieli cały czas przebywać w zamknięciu.
Prawdopodobnie, choć pewności nie ma, zostali wydani Niemcom przez Włodzimierza Lesia, "granatowego policjanta" z Łańcuta, który mógł się obawiać, że konkretna żydowska rodzina będzie chciała odzyskać zdeponowane u niego pieniądze. 24 marca 1944 r. zostali uśmierceni najpierw ukrywający się u Ulmów Żydzi, potem Józef i Wiktoria, a następnie (po naradzeniu się przez Niemców), także ich dzieci. Ciała wrzucono do wykopanych dołów. Kiedy potem w ukryciu bliscy chowali ciała zmarłych do zbitych naprędce skrzyń, Franciszek Szylar dojrzał między nogami Wiktorii główkę i pierś jej ostatniego, siódmego dziecka.
- Zdobyli się na "heroiczną gościnność" i zapłacili za to najwyższą cenę. To byli ludzie, którzy chcieli żyć; mieli niesamowity imperatyw życia. Stanowili piękną parę małżeńską. Myślę, że warto zobaczyć, jakimi byli ludźmi do 24 marca 1944 r. - mówiła autorka książki, zachęcając mężów do fotografowania swoich żon. W obiektywie Józefa Wiktoria z każdym kolejnym zdjęciem zdaje się piękniejsza. Widać, że spoglądał na nią z zachwytem.
Agnieszka Bugała zauważyła, że aż 9 osób z Markowej uznano za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Spotkanie zakończyło się rozmową, m.in. na temat chlubnej postawy wielu Polaków podczas II wojny światowej. Postawa Ulmów nie była wyjątkiem. W samej Markowej wojnę przetrwało 21 osób żydowskiego pochodzenia.