Najpierw po prostu "być". - "Co robisz? Jestem. Jak jesteś? Kocham"... "Modlić się i kochać, kochać i się modlić. Być" - to nasze zadanie - tłumaczył bp Jacek Kiciński na Jasnej Górze.
Mówił o tym podczas pielgrzymki osób należących do indywidualnych form życia konsekrowanego, gdzie jako przewodniczący Komisji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego KEP przewodniczył Mszy św. i wygłosił konferencję. Zaproszenie do "bycia miłością w sercu Kościoła", zgodnie ze znanymi słowami św. Teresy z Lisieux, radził przekładać na konkret. A "przepis" bp. Jacka, jak to robić, można zastosować jakąkolwiek w życiu idzie się drogą.
Jak tłumaczył, to określenie zaprasza najpierw do tego, by być znakiem Bożej miłości, jej "przedłużeniem" na ziemi. Najpierw po prostu "być". Wskazał na Maryję, która na weselu w Kanie po prostu "jest" - zapewne nie za stołem, ale gdzieś na zapleczu, w kuchni - miejscu, skąd wiele ważnych rzeczy się widzi. Jak się jest, to się widzi. Chodzi o proste "duszpasterstwo obecności".
- Jestem przekonany, że na stołach wina nie zabrakło. Zabrakło go na zapleczu. Maryja jest i widzi. To fenomen uprzedzającej miłości kobiety, która widzi problem już wtedy, gdy dopiero zaczyna czegoś brakować - mówił, dodając, że Kana tu oznacza Kościół, a brak wina to brak miłości.
- Kiedy odwiedzamy kogoś w szpitalu i wchodzimy do szpitalnej sali, pytamy: "Czegoś ci trzeba?". Zwykle usłyszymy: "Nic". Chory nie chce nam robić kłopotu. Ale jak zostaniesz przy nim 15, 30, 40 minut, to już nawet pytać nie musisz. Sam widzisz, ile rzeczy trzeba: kołdrę poprawić, komórkę podładować, sztućce umyć... Jak jesteśmy i mamy czas, to widzimy - stwierdził.
Bp Jacek spotkał się z uczestnikami pielgrzymki IFŻK na Jasnej Górze na Eucharystii u stóp jasnogórskiego wizerunku, a także w Bastionie św. Barbary. Agata Combik /Foto GośćZwrócił uwagę, że Maryja, będąc w Kanie, nie zatrzymuje na sobie, wskazuje na Jezusa. To On ma receptę na nasze trudności, potrzeby. Jezus nakazuje sługom napełnienie stągwi wodą. Jeśli jesteśmy Jego sługami, to my mamy pomagać ludziom napełniać stągwie wodą. Wodę, zauważył, bierze się ze studni, a studnia ma ją ze źródła. Dla nas jest nim słowo Boże. Jako "ludzie Jezusa" powinniśmy uczestniczyć w życiu drugiego człowieka, widzieć, dostrzegać, towarzyszyć, wskazywać, pomagać odkrywać źródło Bożej miłości.
Kolejny obraz ukazujący "bycie miłością w sercu Kościoła" to obraz miłosiernego Samarytanina. Biskup Jacek zauważył, że poraniony przez zbójców człowiek, którego odnalazł ów Samarytanin, leżał w pół drogi między Jerozolimą - "miastem na górze" i Jerychem - "miastem na dole". To obraz człowieka, który uległ pokusie odejścia z "miasta na górze", jak dzisiejsi ludzie odchodzący z Kościoła. Gdy się odchodzi, zostaje się napadniętym, poranionym. Nie umie się już samemu poprosić o pomoc.
Wskazał na pięć "z" - pięć zasad miłosiernego Samarytanina, które warto stosować: 1. zobaczył, 2. zatrzymał się, 3. zaopatrzył, 4. zawiózł do gospody (Kościoła, który papież Franciszek nazywa "szpitalem polowym"), 5. zatroszczył się o przyszłość.
Wspominał, jak sam kiedyś musiał podjąć decyzję, czy zatrzymać się, jadąc autem, przy człowieku, który leżał na skraju drogi. Czy warto "stracić czas"? Czy nie lepiej mieć "święty spokój"? Okazało się, że zatrzymanie się uruchomiło cały łańcuch pomocy ze strony kolejnych osób i oznaczało konkretną pomoc, być może ocalenie życia człowiekowi.
- Staramy się "zawieźć" daną osobę do gospody, którą jest Kościół; tam zyskać może dalszą, kompleksową pomoc. Mamy przyprowadzić do Kościoła ludzi, którzy odeszli, zostali w świecie poranieni. Oni sami do nas nie przyjdą. To my mamy "przechodzić" tam, gdzie są, dostrzegać ich, angażować się, troszczyć - mówił bp Jacek.
Oprócz "być", jak Maryja, "przechodzić", jak Samarytanin, ważne jest także, by "dołączyć", jak Jezus do uczniów idących do Emaus. Oni także, zauważył biskup, ulegli pokusie opuszczenia "miasta na górze". Każdy z nas ma jakieś swoje Emaus, do którego czasem ma chęć "uciec". To są różne nasze żale, kompleksy, pretensje, które mogą skutkować stwierdzeniem: "To ja dziękuję za taki Kościół".
Ważne jest, by dołączyć do człowieka w takim stanie ducha - nawet jeśli zachowuje się jak ewangeliczni uczniowie idący do Emaus, zamknięci w świecie swoich smutków, obaw, niewidzący nic poza sobą. Opowiadają Jezusowi... o Jezusie, nie rozpoznając Go.
On cierpliwie pyta: "O czym rozmawiacie?", "Czym żyjecie, co nurtuje wasze serca?". Pozwala im się wypowiedzieć. To ważne, by dać człowiekowi się wypowiedzieć, wyrzucić z siebie żale, także na Kościół. Kiedy na głos wypowiadamy się przed drugim człowiekiem, sami lepiej zaczynamy siebie rozumieć.
Jezus kieruje ostatecznie ich uwagę na słowo Boże, dzięki któremu wszystko staje się jasne. - Zmartwychwstały ukazuje się ze śladami męki. Rozpoznają Go. Ludzie i nas rozpoznają po świadectwie życia... On, gdy Go poznali, zniknął im z oczu, choć wciąż pozostawał, pozostaje obecny. To sztuka: pomóc komuś i "stać się niewidzialnym..." - przekonywał biskup.
Zachęcał, by, idąc do ludzi, "pachnieć owczarnią", ale także by wnosić do tej owczarni zapach Boga; być przy ludziach, przechodzić, przychodzić tam, gdzie są, dołączać do nich, słuchać, prowadzić do Źródła.