Poranne roraty dla dzieci nie do końca są wytłumaczalne. Ciemno, zimo, wcześnie rano, a idą całe rodziny. - Dziennikarze chcą wszystko wyjaśnić i zrozumieć. Przyjdź, zobacz, bądź, może śniadanie po Mszy z nami zjesz…I tak nie obiecuję, że zrozumiesz dlaczego… - uśmiecha się o. Fabian.
We Wrocławiu (a podejrzewam, że w innych miastach także) poranne roraty dla dzieci cieszą się popularnością. Najczęściej są przeprowadzane z materiałami Małego Gościa Niedzielnego, które mają już swoją markę w parafiach. Nie inaczej jest u franciszkanów na Karłowicach, którzy co roku korzystają z rorat z Małym Gościem. Na Mszę o 6 rano przychodzą całe rodziny, dzieci z rodzicami, a także dorośli. Po liturgii zakonnicy zapraszają na śniadanie do domu parafialnego, co jest dla dzieci nie lada atrakcją (szczególnie bułki z masłem orzechowym i kakao).
W tym roku sam zdecydowałem się tam chodzić ze swoją 4-letnią córką. Nie wiedziałem, jak odbierze pobudkę o 5 rano, mróz, śnieg i... nieogrzewany kościół. Do niego zaraz wrócę. O dziwo każdego najstępnego dnia córka wstawała chętnie, czując przygodę w wędrowaniu do kościoła w mroku z lampionem w ręce. Na Mszy była ciekawa tego, co mówi św. Franciszek (temat rorat to życie św. Franciszka), a oczywiście najchętniej, wręcz biegiem, udawała się na śniadanie z innymi dziećmi. Myślę, że z nas dwojga to ja byłem mniej chętny na poranne eskapady do świątyni.
Dwa dni temu znajomy podesłał mi artykuł na portalu Gazeta.pl o porannych roratach. W nim jedna z matek narzeka, że Msza o 6 rano w Adwencie w nieogrzewanym kościele kończyła się dla jej dzieci zapaleniem płuc albo anginą. Matka występuje oczywiście anonimowo (czemu mnie to nie dziwi). Już sam tytuł krzyczy: "Dzieci chodzą na roraty o 6 rano, a w kościele nie ma ogrzewania. Matka: Wracają z anginą".
Właściwie nagłówek mówi wszystko. Nic ponadto w artykule nie ma. Zastanawiałem, jaki cel ma taki tekst i doszedłem do wniosku, że tylko jeden sensowny: zohydzić innym poranne roraty. Pokazać, jaką rzekomą szkodę wywołują. Nie muszę dodawać, że nie znajdziemy tam wypisanego ani jednego pozytywu. Odebrałem to jako klasyczne czepialstwo. I piszę to nie tylko jako dziennikarz, ale przede wszystkim jako rodzic, który właśnie w tym roku podjął wyzwanie codziennych porannych rorat z dzieckiem.
Pomijam fakt, że angina to choroba przenoszona głównie drogą kropelkową. A zatem można się nią zarazić wszędzie. W przedszkolu, szkole, sklepie, kinie, w sali zabaw, czy autobusie. Nieogrzewany kościół nie jest jakimś specjalnym siedliskiem. Co do zimna - akurat ja chodzę z córką do dużego, zabytkowego i zimnego kościoła. Córka jest dobrze ubrana, nie marznie i temperatura nie stanowi dla niej żadnego problemu. Niższa temperatura panuje na górce, gdzie dzieci zjeżdżają na sankach, czy pod szkołą, gdzie przesiadują. Ale tej argumentacji nie będę rozwijał.
Dla kontrastu do "roratniej anginy" chcę powiedzieć, że zawsze byłem i nadal jestem zbudowany postawą rodziców i dzieci, które tak wspaniale przeżywają Adwent i przygotowują się do Bożego Narodzenia. W końcu robią to zupełnie dobrowolnie. Kilka razy próbowałem zrozumieć fenomen porannych rorat. Bardzo wczesna pora, ciemno, zimno, nawał obowiązków w tygodniu, a o 6 rano kościoły wypełniają się rodzinami.
Kilka argumentów na to się znajdzie (w tym gdzieniegdzie słodkie śniadania dla dzieci), jednak nie uzasadniają one w pełni tej pięknej postawy.
Niedawno rozmawiałem o tym z proboszczem parafii pw. św. Antoniego - o. Fabianem Kaltbachem, który od lat prowadzi poranne roraty dla dzieci. Pytałem go o uzasadnienie tej chęci i frekwencji.
- Dziennikarze to chcą wszystko wyjaśnić i zrozumieć. Przyjdź, zobacz, bądź, może śniadanie po Mszy z nami zjesz…I tak nie obiecuję, że zrozumiesz dlaczego… - uśmiechnął się franciszkanin.
Przychodzę, jestem, chętnie zjadam śniadanie. I nadal do końca nie umiem wytłumaczyć. Ale już wiem po sobie, że to wspaniała tajemnica.