Cztery dni, osiem prelekcji, dwa panele dyskusyjne - to pierwsze tego typu seminarium. Przypomniało postać ks. Stanisława Orzechowskiego oraz najpiękniejsze lata duszpasterstwa przy ul. Bujwida we Wrocławiu.
W hotelu Jana Pawła II odbyło się seminarium historyczne: "Wczoraj i dziś Duszpasterstwa Akademickiego Wawrzyny we Wrocławiu", poświęcone duszpasterstwu i osobie ks. Stanisława Orzechowskiego "Orzecha". Obrady seminarium zostały poprzedzone Mszą Świętą w górnym parafialnym kościele pw. św. Wawrzyńca. Cztery dni, osiem prelekcji, dwa panele dyskusyjne.
To czas wspomnień, analiz, ale także integracji osób związanych z ks. Orzechowskim i duszpasterstwem przy ul. Bujwida.
O językowym fenomenie kaznodziejstwa ks. Orzechowskiego mówiła Barbara Blaczkowska
- Wierzył w to, co mówił. Wszystko to przeżył, a mówił w sposób współczesny, prosty, czasem wręcz niepoprawny. Gdyby spisać to słowo w słowo - nie da się tego czytać. Jeśli ktoś tego nie usłyszał, nie spotkał się z nagraniem, tego nikt z nas mu dobrze nie opowie. Ta oryginalność stylu, fenomen jezykowy. I, co ciekawe, nikt, nawet jakby chciał, nie może tego naśladować. Każdy, kto by tylko to spróbował zrobić, naraziłby się na krytykę. Bo styl mówienia "Orzecha" wiązał się z jego posturą i charakterem. Jedna ze słuchaczek z Bielawy napisała: "Wielkim plusem był ks. Orzech. Słuchałam nawet wtedy, jak mi się nie chciało". To był fenomen kaznodziejstwa - opowiadała B. Blaczkowska.
W panelu dyskusyjnym wspomnieniami o ks. Orzechowskim dzielili się ci, którzy poznali go prawie pół wieku temu.
- "Orzech" dbał zawsze o nasz duchowy rozwój. Nie wiem, czy są osoby, które pamiętają, jak po wędrówkach w Tatrach katował nas poezją Norwida. Oczywiście to była wspaniała literatura, ale w tych okolicznościach dla nas trudna. "Orzech" pokazał mi, że Kościół może być dla ludzi - opowiadała o swoich wspomnieniach Agata Hoffmann. Charyzmatycznego kapłana poznała w 1979 roku jako studentka.
Wiesław Wowk, znany teraz jako "Kuzyn" spotkał "Orzecha" w 1984 roku na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę.
- W duszpasterstwie dużo się działo. Nie wiedziałem, na co się piszę. Jak przyszedłem w 1991 roku do duszpasterstwa, tak zostałem do dziś. Najpierw zajmowałem się budową, a potem działalnościami duszpasterskimi, organizacją rekolekcji, wyjazdów i spotkań. Tego było naprawdę dużo - mówił W. Wowk.
Prelegenci poruszyli kwestię niełatwego charakteru "Orzecha", który lubił mieć ostatnie zdanie. Był cholerykiem i człowiekiem impulsywnym.
- Przez 30 lat bywały ciche tygodnie. Zdarzało się, że krzyczał i trzaskał drzwiami. Futryna latała. Ale widziałem, jak przyciąga ludzi, jak przybliża ich do Boga. Wiedziałem, gdzie jest moje miejsce. Pod tym kątem ksiądz mi zawsze imponował. Czasem, jak się na mnie denerwował, to powiedział parę za mocnych słów, ale później przychodził już spokojny i przepraszał - opisywał "Kuzyn".
- To go wyróżniało, że przychodził pierwszy i przepraszał po burzy - uzupełniła A. Hoffmann.
- "Drę się i krzyczę, a to dlatego, że zależy mi na was, bo nie jesteście mi obojętni" - tak mówił. I to ludziom imponowało. Jego autentyczność otwierała ich serca - opowiadał Wiesław Wowk.
Prelegenci przyznali, że do duszpasterstwa przy ul. Bujwida przychodziły osoby z różnych pokoleń. Przyjeżdżały także osoby spoza Wrocławia.
- "Orzech" swoimi kazaniami trafiał do serca. Przychodzili profesorowie i studenci. Każdy coś z tego wyciągnął. Gdyby ktoś chciał czytać rękopisy księdza, to byłby zdziwiony. Często było tak, że notował pięć zdań na kartce, a kazanie trwało 40 minut. One miały też swoje zwroty akcji - wspominał "Kuzyn".
- Pamiętam sytuację przeprowadzania "Orzecha" przez Orlą Perć w Tatrach. Mówił wtedy: "Dlaczego dałeś mi tak krótkie nogi i tak wysokie góry" - opowiadała A. Hoffmann.
Podkreślił, że "Orzech" miał fantastyczną pamięć, a do tego był świetnym obserwatorem.
- Z "Orzechem" po prostu było nam dobrze - no może poza stanami cholerycznymi. Bo trzeba przyznać, że był gromowładny. Ale poza tymi momentami roztaczał przy sobie dobrą aurę. Tego się nie da opisać. A poza tym miał charakter gawędziarza. Żałujemy, że nie było wtedy dyktafonów... - podsumował Wiesław Wowk.