Po co nam one, skoro przechodzimy obok obojętnie, jakby ich nie zauważając. Dlatego potrzebujemy pięknych pomników historii. Oczywiście, żeby godnie upamiętniać ważne postaci, cieszyć nimi oko oraz udanie wkomponowywać je w przestrzeń. Ale przykład niedawno odsłoniętego wrocławskiego pomnika Żołnierzy Wyklętych pokazuje, że chodzi o coś zdecydowanie ważniejszego.
Pomnik to taki element naszej przestrzeni w miastach i wioskach, który stoi, żeby kogoś zaczepić. Ze względu na swoją naturę może mu się udawać lub nie
Przypomnijmy, że wrocławski pomnik żołnierzy wyklętych, odsłonięty dwa miesiące temu, znalazł się wśród 100 najważniejszych i najpiękniejszych dzieł sztuki prestiżowego konkursu CODAwards 2024. Zdecydowało o tym międzynarodowe grono jurorów.
Organizator konkursu, czyli CODAworx, jest największą amerykańską platformą zajmującą się sztuką w architekturze i przestrzeni publicznej. "Anty-Soviet Partisans' Memorial" - bo pod taką nazwą widnieje nasz pomnik w konkursie - wybrano spośród 380 dzieł z 24 krajów. To jedyny obiekt z Polski, który dostał się do Top 100 CODAawards 2024.
Przez ostatnie dni trwało głosowanie publiczności z całego świata, które zakończyło się 2 lipca. Po zliczeniu głosów okazało się, że polski przedstawiciel otrzymał ich najwięcej. Oficjalnie ogłoszenie głosowania publiczności i werdykt jury w 10 kategoriach nastąpi 30 sierpnia.
To z pewnością duże wyróżnienie dla Wrocławia oraz twórców pomnika - wrocławskich artystów Tomasza i Konrada Urbanowiczów. Należą im się szczerze gratulacje, a także specjalnemu komitetowi, który ten projekt spośród kilku innych wybrał. Ma on formę dziewięciu odlanych ze szkła i w specjalny sposób zrastrowanych postaci żołnierzy niezłomnych, które są zatopione w szklanych prostopadłościanach. Sylwetki zdają się iść w różnych kierunkach.
Z pomnikami bowiem, jak to ze sztuką, bywa różnie. Czasem, choć intencje są dobre, wychodzi po prostu kiepsko albo nawet i tragicznie. Choć podobno o gustach się nie dyskutuje, w przypadku ważnych publicznych monumentów dobrze byłoby, gdyby nie wzbudzały odrazy, oburzenia, czy – z drugiej strony – śmiechu i politowania.
Od ogłoszenia decyzji o zwycięskim projekcie – zbierał on w większości pochlebne opinie. Trzeba przyznać, że na żywo, po realizacji, robi równie dobre, a może i lepsze wrażenie, co na wizualizacjach. A często wychodzi niestety odwrotnie.
Na wyróżnienie go nie trzeba było długo czekać, choć na sam pomnik wrocławianie czekali ponad dekadę. Po perturbacjach i problemach w końcu stanął w godnym miejscu (skwer na skrzyżowaniu Borowskiej, Dyrekcyjnej i Glinianej). A międzynarodowe uznanie smakuje tym lepiej, że monument przenosi za sobą historię mało znaną, a w Polsce wzbudzającą żywe dyskusje i spory.
Przez ten udany projekt historia antykomunistycznego podziemia wypływa na szerokie wody. Może kogoś zaintryguje, może sprowadzi do Wrocławia, może zachęci do doczytania, uzupełnienia wiedzy.
Lepszej popularyzacji losów żołnierzy wyklętych nie można sobie zażyczyć. Także wśród Polaków. Część z nich ich po prostu nie zna, a część ulega wciąż żywej propagandzie rodem z czasów PRL, mówiącej o zbrodniarzach, wyrzutkach i niepogodzonych z życiem szaleńcach przegranej sprawy.
Tutaj sprawa jest jasna - piękny pomnik dla wspaniałych bohaterów, synów i córek polskiej ziemi, który oddali zdrowie i życie za wolną i niepodległą Polskę w momencie, gdy znalazła się w okupacji sowieckiej.
Udany monument doceniony na arenie międzynarodowej staje się bardzo skutecznym nośnikiem ważnej historii, często zakłamywanej, marginalizowanej, dla niektórych nadal niewygodnej. W dodatku pieczętuje podważany ostatnio fakt - zbrojne antykomunistyczne podziemie niepodległościowe - tzw. druga konspiracja - w zdecydowanej większości odegrało pozytywną rolę.
I dlatego nie potrzebujemy jakichkolwiek pomników przy naszych ulicach. Potrzebujemy pięknych pomników. Z szacunku dla tych, których nimi upamiętniamy, ale także dla następnych pokoleń, by historia - nauczycielka życia - różnymi sposobami mogła być przekazywana.