Syn Tadeusza "Bora" Komorowskiego: Łatwo jest krytykować powstanie

- W przeddzień wybuchu powstania ojciec przyszedł do mamy i powiedział: "Kup trochę jedzenia dla małego, bo jutro wszystko się zaczyna. Jak Rosjanie wstąpią do miasta, to ja i paru innych oficerów się ujawnimy. Reszta zostanie w podziemiu" - opowiada Adam Komorowski, syn legendarnego "Bora".

W Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu otwarto wystawę z okazji 80. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. W czasie wernisażu odbyła się także promocja książki pt. "Decyzje Bora" - pierwsza biografia T. Komorowskiego ps. Bór, który wydał rozkaz o wybuchu powstania.

- To nie tylko dobra, ale ważna książka. Przecież każdy wie, jaki był Władysław Anders, ale prawie nikt nie wiedział, jaki był "Bór". Jeżeli chcemy rozumieć historię, powinniśmy pojmować głównych aktorów, a "Bór" oczywiście należał do tych pierwszoplanowych - mówi Piotr Piniński, prezes Fundacji Lanckorońskich, która wydała książkę.

Gościem specjalnym wernisażu był A. Komorowski, syn legendarnego "Bora", który kilka miesięcy wcześniej przekazał Ossolineum pamiątki po ojcu. - W przeddzień wybuchu powstania ojciec przyszedł do mamy i powiedział: "Kup trochę jedzenia dla małego, bo jutro wszystko się zaczyna. Jak Rosjanie wstąpią do miasta, to ja i paru innych oficerów się ujawnimy. Reszta zostanie w podziemiu, bo nie mam wielkiego zaufania do tych naszych aliantów". Tak rozstał się z moją matką przed 1 sierpnia - wspomina syn oficera.

Pamięta, że Jan Nowak-Jeziorański po wojnie zapytał ojca: "Panie generale, dlaczego pan nie zawiadomił żony, która była w ósmym miesiącu ciąży, że zaczyna się powstanie, by mogła się wyprowadzić z Warszawy?". "Bór" odpowiedział: "A ile kobiet było w ciąży w Warszawie w tym czasie? Nie mogłem ich wszystkich zawiadomić".

- W czasie powstania szybko byliśmy przeganiani z domu do domu przez Niemców. Moja pierwsza pamięć to płonące warszawskie budynki. Mama świetnie mówiła po niemiecku i zapytała w końcu niemieckiego żołnierza, dlaczego nie strzeli nam kulą w głowę, a on odpowiedział szczerze: "Bo brakuje nam amunicji" - opowiada pan Adam.

Tadeusz Komorowski uważał, że w sytuacji wojny wojskowe względy będą przeważały nad politycznymi. Dzisiaj jego syn przyznaje, że to myślenie było pomyłką. - Stalin doskonale wiedział, o co mu chodzi i wykorzystał to. Ojciec potem brał zawsze całą odpowiedzialność wybuchu powstania na siebie. Ale to nie jest całkowita prawda, ponieważ polski rząd w Londynie otwarcie przyznał się do odpowiedzialności za pomysł powstania, a krajowi zostawił po prostu decyzję co do daty. Tam było dużo innych ludzi, którzy zostali w tę decyzję włączeni. Ojciec po prostu nigdy się tego nie wyrzekał, ale inni siedzieli cicho i nic nie mówili - wyjaśnia syn "Bora".

Odnosi się także do współczesnej krytyki powstania, które pochłonęło mnóstwo ofiar - wojskowych oraz cywilnych, a także zrównało stolicę z ziemią. - Łatwo jest nam krytykować decyzję o powstaniu, ale - moim zdaniem - trzeba było żyć w tym czasie i czuć, jaka panowała atmosfera i jak wyglądało życie w wojennej Warszawie. Ludność tak znienawidziła przez ten terror okupanta niemieckiego, że poszłaby za kimkolwiek, kto wznieciłby powstanie. Moim zdaniem, po prostu nie było innego wyjścia - zaznacza 82-latek.

Dodaje przy tym, że samo powstanie stało się inspiracją dla dalszych pokoleń. Rozmawiał niejednokrotnie z ludźmi Solidarności, którzy przyznali, że powstanie ich motywowało do walki z systemem komunistycznym. - Czasem sobie myślę, że gdyby nie powstanie warszawskie, to jak daleko wojska sowieckie weszłyby w głąb Europy? Do zachodnich Niemiec, do Francji? Może po raz drugi w XX w. Polska uratowała Europę od inwazji bolszewickiej? - dywaguje A. Komorowski.

W Londynie w latach 60. żołnierze Armii Krajowej bardzo pozytywnie wypowiadali się o decyzji gen. Komorowskiego. Później, gdy lata płynęły, pojawiły się młode pokolenia, które nie miały w udziału w zrywie. Krytykowały ten ruch, nie znając realiów okupacji. - Widzę to wyraźnie, że z biegiem lat coraz więcej ludzi krytycznie podchodzi do rozkazu, który wydał mój ojciec. Moi rodzice w domu nigdy nie opowiadali o powstaniu. Od AK-owców jednak dowiedziałem się, że po prostu nie było innego wyjścia. Podejmowali najlepsze decyzje na dany czas, nie znali przyszłości - podkreśla pan Adam.

Nie wie, czy da się przekonać współczesną młodzież do idei powstania, ale świeża biografia ojca może wywołać sensowną dyskusję "za" i "przeciw".

Warto przypomnieć, że już w latach 60. Eugeniusz Romiszewski, który pracował w Radiu Wolna Europa, zaczął pisać książkę o gen. Komorowskim. Przeprowadzał wywiady z ludźmi, którzy mieli z "Borem" do czynienia. Jednak nie dokończył zadania, umierając w 1982 roku. - Lata później ktoś mi przedstawił panią Romiszewską. Zapytałem o Eugeniusza i okazało się, że to była jego żona. Dopytywałem o książkę o ojcu, gdzie ten materiał jest. Odpowiedziała, że trzyma go w sypialni i nie chce, żeby dostał się w niepowołane ręce. Obiecałem, że jeśli mi to przekaże, postaramy się to opublikować. Zwróciłem się w tej sprawie do mojej matki chrzestnej Karoliny Lanckorońskiej. Były różne perturbacje, ale udało się to wydać - opowiada syn gen. Komorowskiego.

Jakie jest jego najmilsze wspomnienie związane z "Borem"? Gdy zamknął oczy, przyszedł mu do głowy ogród, do którego zaciągał ojca Tadeusza, by ten grał z nim piłkę nożną lub krykieta. - Nie wiem, czy to lubił, ale grał. (śmiech) Nigdy nie widziałem go, żeby w domu był bez kurtki, koszuli i krawata. Mam nawet zdjęcie, gdzie ojciec z moim młodszym bratem, który miał zespół Downa, siedzi w kurtce i krawacie na plaży w Anglii - zamyśla się A. Komorowski.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..