Co mają wspólnego? Mogli o tym usłyszeć uczestnicy spotkania z Romanem Ziębą, artystą i pielgrzymem, który po swojej pielgrzymce po Japonii namalował ikonę św. Teresy Benedykty od Krzyża dla wrocławskiego Towarzystwa im. Edyty Stein.
Spotkanie w Domu Edyty Stein przy ul. Nowowiejskiej poprzedziła Msza św. w kościele pw. św. Michała Archanioła, podczas której ks. Jan Gondro SDB pobłogosławił ikonę. Zauważył, że wizerunki świętych mają swoje drogi, które trudno przewidzieć. Tak też się stało w przypadku obrazu znajdującego się w kaplicy św. Teresy Benedykty od Krzyża w ołbińskim kościele. Zamówiony do niej obraz, autorstwa cenionego malarza, "nie przyjął się" w tamtym miejscu (trafił ostatecznie do działającego wówczas w pobliżu gimnazjum, któremu patronowała Edyta). W kaplicy swoje miejsce znalazł obraz namalowany przez przyszłą karmelitankę bosą.
Zdjęcia:
"Co nie leżało w moich planach, leżało w planach Bożych. Coraz żywsze staje się we mnie przekonanie, płynące z wiary, że gdy się patrzy na rzeczy po Bożemu, nie ma przypadków..." - te słowa Edyty powtarzały się tamtego wieczoru niejeden raz. Przypomniała je również Anna Siemieniec z Domu Edyty Stein, wspominając, jak doszło do powstania wspomnianej ikony. Otóż R. Zięba, artysta i członek wspólnoty Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia, trafił kiedyś na ul. Nowowiejską, chcąc jakoś wypełnić 4-godzinne oczekiwanie we Wrocławiu na pociąg. Nawiązane kontakty zaowocowały powstaniem wizerunku.
Ikonopis przeżył swego czasu spotkanie z Chrystusem w najmroczniejszej chwili swojego życia (zobacz TUTAJ) - jak wspominał - w samym jądrze mroku. Podobnie jak inni członkowie wspólnoty Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia, w duchu wdzięczności Bogu, zaczął pielgrzymować. - To forma dziękczynienia, ale i "błogosławienia ziemi nogami", "modlitwa stóp" - mówił, tłumacząc, że stopami kreślą w danym kraju znak krzyża.
Tegoroczna pielgrzymka zaprowadziła go wraz z przyjacielem do Japonii. Pielgrzymował przez nią, przygotowując się już do namalowania ikony św. Teresy Benedykty od Krzyża, śledząc po drodze japońską sztukę, ale także wnikając w duchowość tego kraju. Dostrzegł zbieżność między nią a światem Edyty oraz ideą ikony. Punktem wspólnym jest dążenie do czystej prawdy - przy rezygnacji ze wszystkiego, co jest jakimś "naddatkiem".
Roman Zięba wędrował w Japonii z południa na północ, znacząc nogami pionową belkę krzyża (jego przyjaciel "kreślił" w ten sposób belkę poziomą). W Domu Edyty Stein dzielił się ze słuchaczami refleksją o japońskiej religijności, o tym, jak Japończykom chrześcijaństwo podarowało "depozyt niegasnącej nadziei" (w ich tradycji np. raz utraconego honoru nie można było odzyskać, tymczasem Ewangelia niesie przesłanie miłosierdzia, możliwości powstawania z upadków).
Wspominał o swoistym "minimalizmie" japońskim, pozbywaniu się wszelkiej nadmiarowości, co też jest bliskie światu ikon. - Chodzi tu o pustkę, która jednak nie jest nicością. To pustka, o której można powiedzieć "przepustka" - zauważył. - Ikona to rodzaj okna albo raczej drzwi do tego, co nadprzyrodzone. Drzwi, bo przez okno się tylko wygląda, a przez drzwi można uczynić krok - stwierdził.
Mówił o japońskim dowartościowaniu chwili obecnej, bycia "tu i teraz", o wrażliwości na piękno, konkretności, a jednocześnie wyczuleniu na to, co "pomiędzy" - różnymi rzeczywistościami, strefami, poglądami, wnętrzem i zewnętrznością.
Co ciekawe, po dojściu do celu drogi - sanktuarium Matki Bożej w Akita - sam doświadczył specyficznej "japońskiej pustki": zamkniętej bramy (doszedł akurat w jedyny dzień tygodnia, gdy wstęp na teren sanktuarium jest niemożliwy). Zamiast planowanych spotkań, przeżył tu kilka godzin ciszy i samotności.
Być może w przyszłości będzie wędrować, odwiedzając różne miejsca. Agata Combik /Foto GośćIkona R. Zięby ukazuje Edytę z dwojgiem dzieci, nawiązując do informacji o tym, że po aresztowaniu opiekowała się dziećmi, które były przerażone, a ich matki znajdowały się w rozpaczy. Na ikonie jej postać jest pełna pokoju, a dzieci są smutne - jedno z nich wyraża kogoś, kto ciągle jeszcze czegoś szuka, drugie, z księgą - kogoś, kto w swoim życiu już coś znalazł, odkrył. Na ikonie widać dom Steinów przy obecnej ul. Nowowiejskiej i przejeżdżający obok tramwaj, a z drugiej strony - Birkenau i tory, po których nieszczęśni więźniowie przywożeni byli do obozu. Swoje znaczenie mają tu barwy, różnie rozkładające się w poszczególnych partiach wizerunku, linie wyznaczające krzyż, a także małe okienko w kształcie krzyża - znak nadziei.
- Ta ikona dziś zaczyna swoją drogę - mówił, dodając, że postać Edyty przypomina mu "pęknięte naczynie japońskie". Takie ozdobne naczynia, jeśli pękną, są scalane przez artystów w taki sposób, że linie pęknięć akcentowane są złotem - to, co było porażką, raną, może stać się znakiem chwały, zwycięstwa.
*
Być może ikona przygotowana dla Domu Edyty Stein będzie wędrowała po domach. Istnieje również plan, by wmontować w nią mały relikwiarz (Towarzystwo im. Edyty Stein otrzymało akurat od karmelitanek z Kolonii szczególne relikwie - fragmenty habitu świętej).
Podczas spotkania, które odbyło się w przeddzień śmierci Edyty, Maria Kromp-Zaleska z Domu Edyty Stein opowiedziała o ostatnich dniach jej życia - podróży do obozu, ostatnich rozmowach. Na zakończenie wszyscy odśpiewali "Sto lat" dla Teresy Benedykty McCarthy, Amerykanki, która doświadczyła uzdrowienia za wstawiennictwem św. Teresy Benedykty od Krzyża (co miało znaczenie w procesie kanonizacyjnym). Rok temu gościła ona w Domu Edyty Stein, a dokładnie 8 sierpnia br. przypadły jej 40. urodziny. Przedstawiciele TES przekażą pani Teresie nagranie urodzinowych życzeń i pieśni.