Potrzebujemy takich jak ciocia Filipa, by tacy jak Jędrzej poznali Kościół

Piesze pielgrzymowanie na Jasną Górę nie zaniknie, dopóki będzie mieć aktywnych ambasadorów. Co to znaczy? Że potrzeba więcej takich ludzi jak ciocia Filipa.

Szedłem w tym roku z Pieszą Pielgrzymką Wrocławską. Pytałem różnych ludzi o ich motywacje, powody, okoliczności, które sprawiły, że znaleźli się na maryjnym szlaku. Jednych do kamery (chodzi o vlog „Na szlaku do Maryi” – codzienne relacje video), innych do dyktafonu, a jeszcze innych incognito.

Dużą popularnością cieszy się krótki filmik, w którym 16-letni Filip opowiada, dlaczego idzie na Jasną Górę i jak to się stało. Przyznał, że wędrował w intencji swojej zmarłej siostry bliźniaczki.

Chłopak jest konkretny. Nie owija w bawełnę. Mówi bez ogródek:

Jak młodzi ludzie odłożą telefon, to może pójdą. Są uzależnieni. Ja też jestem uzależniony, ale ja chodzę. Jeśli odłożą telefon, zmierzą się ze światem rzeczywistym”.

Trudno odmówić nastolatkowi racji – wypowiedzianej w uproszczony sposób – ale wszyscy wiemy o co chodzi i co wciąga dzisiaj młodych.

Filip jest przykładem jednej z wielu ciekawych osób, które można spotkać na pieszej pielgrzymce. W rozmowie przyznaje, że poszedł, bo ciocia go tym zaraziła i bardzo polubił ten sposób spędzania czasu.

Chciałbym zatem zwrócić uwagę na Filipa ciocię. Bo takich cioć jest na szczęście jeszcze trochę. Cioć czyli znajomych, przyjaciół, bliskich, krewnych, księży, którzy namawiają inne osoby, by wybrały się na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę.

To prawdziwe skarby dla idei pieszego pielgrzymowania. Dlaczego? Bo nic tak nie przyciąga jak rekomendacja z pierwszej ręki: „Szedłem, było super, naprawdę warto spróbować” czy „Ja byłem. Chodź ze mną, przeżyjesz coś niesamowitego”.  W życiu bardzo często korzystamy z poleceń ludzi z naszego otoczenia. To często dla nas pewniejsze źródła niż Internet, media, czy wszelkiego rodzaju reklamy. Szczególnie, jeśli mówi nam to zaufana osoba.

Dlatego dziękuję oficjalnie cioci Filipa. I wszystkim, którzy zachowują się jak ta ciocia. My jako media możemy na różne sposoby relacjonować i pokazywać piesze pielgrzymowanie. Kręcić najrozmaitsze filmiki, robić najpiękniejsze zdjęcia czy pisać wzruszające relacje, ale to nie da nigdy takiego efektu jak postawa cioci Filipa.

Zdecydowana większość osób, które zapytałem na maryjnym szlaku w tym roku, jak się tam znalazły, mówiły, że ktoś je zaprosił, namówił, opowiedział, polecił. Bardzo skutecznie działa to u młodzieży, która często potrzebuje kogoś, kto ją wprowadzi w jakieś wydarzenie. Wiadomo, razem zawsze raźniej.

Ambasador pielgrzymkowy to zatem kluczowa funkcja, kiedy pielgrzymka się kończy. Praca na następne 12 miesięcy. I nigdy nie wiesz, kiedy uda ci się kogoś „złowić”. To może stać się w najmniej spodziewanym momencie.

Przykład? Nie muszę daleko szukać, bo znam to z autopsji. Pewnego wieczoru wyszedłem sam na boisko, by chwilę potrenować. Spotkałem tam Jędrzeja, mężczyznę, który grał w piłkę. Zaczęliśmy rozmawiać, poznawaliśmy się. Od słowa do słowa zeszło na najbliższe plany. Przyznam, że nie miałem jakoś ochoty „wyjeżdżać” mu z historią, że za kilka dni wyruszam na pieszo na Jasną Górę. Ale w sumie pomyślałem, że po co mam kłamać. Bez wielkiego zaangażowania powiedziałem więc o swoim zamiarze. Tak nawet z pewną dozą obojętności.

A on ni stąd ni zowąd zaczął dopytywać, drążyć temat. Zaciekawiło go to, więc ja też stałem się śmielszy. Po 20 minutach rozmowy Jędrzej zdecydował, że pójdzie ze mną. Rozumiecie? Okazało się, że akurat miał możliwość, a na obecnym etapie życia zaintrygowała go piesza pielgrzymka. I poszedł. To było dla mnie wielkie zaskoczenie i dowód, że Pan Bóg działa momentami bardzo niespodziewanie. Nawet jak niezbyt kwapimy do bycia ambasadorami. Może czasem niewiele trzeba. Wystarczy wspomnieć, przyznać się, a resztę w sercu człowieka wykona Bóg.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..