To socjologicznie niezwykłe, jak na Dolnym Śląsku różnią się od siebie pokolenia, które pamiętają dobrze 1997 rok i te, dla których powódź tysiąclecia jest notatką w podręczniku historii.
Zagrożenie powodziowe, które właśnie przechodzi przez Wrocław, Dolny Śląsk i południe Polski wyzwala różne emocje. Jedni uważają, że media pompują balonik, podkręcając sensację o potencjalnym kataklizmie i nie przejmują się sytuacją. Inni z kolei nie boją się używać od razu mocnych słów i wykazują po prostu przerażenie. Gdzieś pomiędzy nimi jest jeszcze masa różnych postaw.
Ale w tych ostatnich dniach rozmawiając i czytając wiele opinii oraz relacji na temat podnoszącego się stanu wód w rzekach, opadów, podtopień i powodzi, zauważyłem pewną zależność.
Zupełnie inaczej patrzą na ten kataklizm ci, którzy przeżyli tzw. powódź tysiąclecia 27 lat temu, niż ci, którzy jej nie pamiętają.
Starsi wrocławianie nie tylko czują respekt, ale i nie zlekceważą żadnej przesłanki. Szybko zapala im się żółta, a nawet czerwona lampa. Zdają sobie sprawę, jak wielką, a do tego nagłą, zaskakującą i nieobliczalną siłą potrafi być woda. Mimo, że ten proces rozciąga się na godziny i dni, to kiedy zostanie przekroczona newralgiczna granica, nie ma odwrotu ani możliwości naprawy. W powodziowym zagrożeniu łatwo o sytuację z rodzaju „Już jest za późno”.
I ci, którzy prawdziwej powodzi we Wrocławiu, czy innych dolnośląskich miastach doświadczyli, są zapobiegawczy, ostrożni, a przy tym nie brakuje w ich wypowiedziach i reakcjach strachu, ogromnej obawy, może nadmiernego teoretyzowania, natomiast u niektórych widoczne są nawet objawy paniki i przerażenia.
Obserwuję jednocześnie młodsze pokolenie, które tej wielkiej wody nie zna. Nie doświadczyło jej na własnej skórze. Nie rozumie, jak to jest, kiedy miasto zamienia się w niechcianą Wenecję. Kiedy traci się cały dobytek przez ogromne fale nie do zatrzymania. Gdy worki z piaskiem nie mają żadnego znaczenia.
Ci ludzie reagują spokojniej, może nawet czasem lekceważą niebezpieczeństwo. Nie poczuli tej zdradliwej siły natury. Nie ma u nich tego elementu przerażenia, a nawet respektu przed żywiołem. Nie zdają sobie sprawy, jak szybko on postępuje.
Piętno powodzi tysiąclecia ukształtowano setki tysięcy ludzi. Większość z nich nie zapomni 1997 roku. Z pewnością nie są to miłe wspomnienia. Wiele uczą, ale wywołują też wielki strach.
To pokazuje, jak suma doświadczeń lub ich brak może nas różnić. Mieszkając w jednym regionie czy mieście, zupełnie inaczej patrzymy na zastaną rzeczywistość. Jednych śmieszy fakt, że wyłączono windy w wieżowcach, dla drugich to sygnał, że sprawa jest naprawdę poważna.
Myślę, że zgodnie z łacińską sentencją historia magistra vitae (historia nauczycielką życia) warto dmuchać na zimne i jak najbardziej zapobiegać nieszczęściu. Lepiej przesadzić w tej trosce niż pluć sobie potem w brodę przy ewentualnej katastrofie.