Grupa uczniów z Katolickiego Liceum w Henrykowie bez wahania ruszyła z pomocą ofiarom powodzi na ziemi kłodzkiej. W Lądku Zdroju rozkładali i wydawali żywność potrzebującym. To, co zobaczyli na miejscu, ich zszokowało.
Liceum henrykowskie nie pierwszy raz odpowiedziało na apel w sytuacji kryzysowej. - Charakter naszej szkoły jest oczywisty. Szybko podjęliśmy decyzję, że kolejny raz wyruszamy z pomocą poszkodowanym. Tym razem powodzianom. Pierwsze nasze działania miały miejsce w Kamieńcu Ząbkowickim, potem w Lewinie Brzeskim i następnego dnia w Lądku Zdroju. W tym ostatnim pracowaliśmy w magazynie, pilnując, rozkładając i rozdając żywność. Oprócz tego sprzątaliśmy, pomagaliśmy w wypompowywaniu wody - opisuje ks. mjr Krzysztof Deja, dyrektor KLO w Henrykowie.
Licealiści, jak i kadra, czują taką potrzebę, by być w miejscach doświadczonych kataklizmem i udzielać wsparcia. W tym czasie uczniowie mieli przechodzić ćwiczenia na poligonach, ale, jak mówią, trafiła im się prawdziwa szkoła życia.
- Wiele osób przy nas płacze, martwi się, ale obecność młodych ludzi podnosi ich na duchu. Wlewa w serca nadzieję i radość. Przeżywamy trudne momenty, gdy np. osoba, która straciła wszystko, przychodzi po kołdrę, poduszkę i kawałek chleba. Odprowadzamy ją do domu, doświadczamy cierpienia, ale z drugiej strony jesteśmy mocni mocą wiary w Jezusa i będziemy nadal pomagać - dodaje ks. Deja.
Jak tę misję pomocy powodzianom przeżywają licealiści?
Te widoki po powodzi są nie do opisania. Uważam, że osoba, która tego nie zobaczy na żywo, nie zrozumie. Mieszkańcy ponieśli ogromną ofiarę. Żeby zrozumieć to, co tu się dzieje, trzeba przyjechać. My aktywnie pomagamy, zbieramy dary, segregujemy je. Powodzianie są bardzo skryci. Widać, że im ciężko. Potrzebują tej pomocy, ale boją się o nią prosić. Trzeba ciągle powtarzać, że to jest za darmo. Cieszy społeczne poruszenie. Zapasów są pełne magazyny. Wspieramy się i współpracujemy. Praca jest ciężka. Dźwigamy tony dziennie, przenosimy całe palety towaru.
W magazynach jest bardzo dużo jedzenia, ale ludzie rzadko przychodzą, a jak już są, to biorą chemię i środki czystości. Wydajemy im te produkty. Widać, że nie lubią prosić o pomoc, a my pakujemy im wiele dodatkowych rzeczy np. słodycze. Nie spodziewałam się takich zniszczeń i klęski. Lądek wygląda jak po wojnie. Tego się nie da wyrazić słowami. Rzeka zrobiła swoje drugie koryto, co było dla mnie druzgocące. Czujemy smutek. Praca jest wymagająca. Trzeba działać szybko i długo, ale nie poddajemy się.
Bardzo trudne przeżycie. Szkoła życia. Przychodzą przemoczeni ludzie do magazynu, ale nie po rzeczy dla siebie, tylko np. po pampersy dla sąsiadki. Nie myślą o sobie, tylko o innych. Widać ich bezradność. Nigdy nie spotkałam się z taką klęską z bliska. Skala zniszczeń jest ogromna. Jadąc drogą widziałam auta, które są zgniecione jak puszki po napojach. Niewyobrażalne
Ja generalnie jestem osobą, której rodzina została dotknięta powodzią, więc może nieco łatwiej zrozumieć mi tych ludzi. Są zmieszani, wstydzą się, przychodzą skrępowani. Czuję żal i jest mi przykro. To jedna wielka tragedia, ale nie możemy ich zostawić samych. Potrzebują naszej doraźnej pomocy, ale i poczucia solidarności.