Ks. Marcin Werczyński w Lewinie Brzeskim pracował tuż po święceniach przez 5 lat. Nie spodziewał się raczej, że kiedykolwiek będzie pomagał tam ludziom pływając po mieście pontonem.
W Lewinie Brzeskim po powodzi woda opada bardzo wolno. Choć miasto walczy z nią na wszelkie sposoby, np. odpompowując ją. Mieszkańcy muszą uzbroić się w cierpliwość. Mimo obecności służb, podobnie jak w innych miejscowościach Dolnego Śląska dotkniętych kataklizmem, oddolna pomoc ma duże znaczenie.
Na pomoc Lewinowi przybył ks. Marcin Werczyński, obecnie wicedyrektor Katolickiego Liceum w Henrykowie. Pojechał tam z nieukrywanym sentymentem, ponieważ parafia pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny była jego pierwszą po święceniach kapłańskich. Spędził w niej pięć lat, w latach 2008-2013. Ludzie do dzisiaj bardzo dobrze go tam wspominają.
- Nie mogłem czekać bezczynnie. Nie wyobrażałem sobie przejść obojętnie obok takiej tragedii i to jeszcze w miejscu, które dobrze znam i lubię. Udało się zorganizować ponton płaskodenny i razem z instruktorem i dwoma uczniami, kadetami KLO w Henrykowie, pojechaliśmy pomóc powodzianom - mówi "Gościowi" ks. Werczyński.
W miasteczku panowało spore zamieszanie, ale ks. Marcin informacje czerpał z pierwszej ręki - bazując na wiedzy tubylców, którzy przekazali mu, komu i jak najlepiej pomagać.
Tak trafił do Wronowa, gdzie stało jeszcze dużo wody. Choć ludzie mu to odradzali, mówiąc, że wciąż płynie tam silny nurt. Mimo to kapłan nie zrezygnował.
- Zobaczyłem naprawdę smutny obrazek. Ludzie koczowali przed swoją wsią. Spali w samochodach, w namiotach. Sytuacja tam była tragiczna. Nikt ze służb do Wronowa nie dotarł. Dostarczyliśmy im jedzenie dzięki pontonowi. Później w Lewinie pływaliśmy, przekazując ciepłe posiłki m.in. starszym osobom - opowiada wicedyrektor henrykowskiego liceum.
W mieście spotkał swoich byłych uczniów, niezwykle zaangażowanych w pomoc powodzianom. Dzisiaj są to już dorośli ludzie.
- Wykazują się wielką odpowiedzialnością i dojrzałością. Udzielają wsparcia, szczególnie seniorom. Z plecakami pełnymi jedzenia chodzą do domów, przebijając się przez wielką wodę. To mnie napawa dumą. Serce rośnie - mówi kapłan
Przekazuje też, że ludzie dotknięci powodzią różnie reagują na klęskę. U niektórych widać załamanie, ale sporo osób ma w sobie nadzieję i wiarę.
- Mnóstwo ludzi oddolnie pomaga. To na pewno dodaje otuchy poszkodowanym. Ta solidarność buduje i wzmacnia ich wiarę, że nie zostaną sami. Oni nas potrzebują - apeluje ks. Marcin.
Zwraca uwagę na problem z szabrownikami. Jego znajomi pływają kajakiem do domu i nocują tam, żeby ich nie okradli.
Kapłan pomagał nie tylko w Lewinie i okolicach, ale również w Lądku Zdroju.
- Lądek mnie zszokował. Potężne zniszczenia. To inny rodzaj powodzi niż w Lewinie, gdzie woda będzie stała długo. W Lądku zeszła, a w Lewinie ciężko ją wypompować, ciągle wraca. Po czterech dniach zeszło