Młodzi katolicy z archidiecezji razem ze swoimi duszpasterzami dali piękny przykład reakcji na ludzką biedę. Zakasali rękawy i pojechali na ziemię kłodzką pomóc poszkodowanym przez kataklizm. Co tam zobaczyli i jak to przeżyli?
O takiej młodzieży warto mówić, by zaprzeczyć obiegowej opinii o zepsuciu młodego pokolenia. Nastolatki z wrocławskiej wspólnoty Phileo z parafii pw. Trójcy Świętej poświęcili swoje siły i czas, by wesprzeć dotkniętych przez wielką wodę. Z dnia na dzień na wyjazd do Kotliny Kłodzkiej zgłosiło się ponad 60 osób! Pomagały w Ołdrzychowicach Kłodzkich, Radochowie i Gorzanowie.
- Skala zniszczeń jest ogromna. Byliśmy tam prawie tydzień po powodzi, a jednak to porażało. Zbudowała mnie postawa młodych i parafian. Wielu z nich zapragnęło zaangażować się w akcję pomocową. Baliśmy się, że wrócimy wstrząśnięci i przybici, ale w tych mieszkańcach zobaczyliśmy duży optymizm. Sami, oprócz swoich rąk do pracy, zawieźliśmy im nadzieję - mówi ks. Jakub Deperas, duszpasterz wspólnoty Phileo.
W weekend na południe Dolnego Śląska ruszyło tysiące Polaków z całego kraju. Pomoc płynęła szerokim strumieniem, lecz nie była koordynowana. Chaos nie pomagał.
- Myślę, że zmarnowano potencjał tego oddolnego wsparcia. Zabrakło formalnej koordynacji i to tydzień po przejściu fali. Czasem po 2-3 godziny szukano miejsca, gdzie można pomóc, ale ostatecznie wszystkim się udawało. Pomimo tego zamieszania znajdują się osoby, które nie rezygnują i otaczają wsparciem szczególnie starszych powodzian. Oni nie wiedzą, za co się zabrać i nie mają śmiałości prosić o pomoc. Są skrępowani. To nasi młodzi przełamywali bariery, będąc dyspozycyjnymi i otwartymi - dodaje ks. Deperas.
Zwraca uwagę, że zapał pomocowy z dnia na dzień będzie spadał, a mieszkańcy ziemi kłodzkiej mogą zostać za 2 tygodnie sami z mokrymi, pustymi ścianami i perspektywą zbliżającej się zimy.
Młodzież z wrocławskich Krzyków pomagała w różnych miejscach. Niektórzy przez kilka godzin w jednym domu, inni w kilku. Sprzątali piwnice i mieszkania, wyrzucali meble, wybierali szlam z ogrodów. Realizowali przeróżne prace porządkowe.
- W parafii wciąż pomagamy. Myślimy o tym, żeby tym ludziom kupić opał na zimę, który stracili wraz z nadejściem fali. Nie mają węgla i drewna. Tam już środków doraźnych nie trzeba, trzeba działać długofalowo. Dostarczać np. osuszacze - tłumaczy kapłan.
Młodzież stanęła na wysokości zadania. Pracowała dzielnie i bez ustanku, z wielką motywacją. To, co zobaczyli, przeszło ich oczekiwania, ale nie załamało ich.
- Spodziewałem się tego, że dotknę strasznej tragedii. Zobaczyłem rozpacz ludzi. To mnie poruszyło. Ich bezradność w nas uderzyła. Ten wyjazd pokazał mi, jak bardzo trudne chwile mogą jednoczyć ludzi. Cieszy mnie, że jako społeczeństwo pokazaliśmy solidarność. Rąk do pracy było mnóstwo. Zrozumiałem, jak bardzo pomoc bliźniemu jest ważna. Ludzie okazywali swoje wzruszenie - opowiada "Gościowi" Michał Siwek.
16-latek z Wrocławia zwraca uwagę, że nie chodzi tylko o pomoc materialną, ale także wsparcie duchowe i psychologiczne. Sam czuje się spełniony i wie, że to był owocny i ważny dzień w jego życiu.
- Udało się pomóc wielu osobom. Dołożyliśmy cegiełkę do odbudowy ich domów. Jeśli chodzi o samą pracę, to z perspektywy fizycznej było naprawdę ciężko - mnóstwo wody i błota. I do tego ten aspekt psychologiczny. Nie spotykamy się z taką tragedią na co dzień. To jest jakiś ciężar, ale myślę, że on nas kształtuje - podsumowuje M. Siwek.
Zapewnia, że nie zraził się skalą katastrofy powodziowej i to nie ostatni raz, kiedy pospieszy z pomocą. Czuje motywację, doświadczając spotkania z powodzianami, którzy byli bardzo wdzięczni nastolatkom.
Zofia Budzanowska zgłosiła się bardzo szybko na wyjazd do Kotliny Kłodzkiej. Poruszyło ją to, o czym przeczytała i co zobaczyła w mediach. Zapragnęła zrobić coś dla powodzian.
- Od razu po przyjeździe zobaczyłam hałdy i sterty różnych przedmiotów wyniesionych z domów. Wszystko było zalane i zniszczone. Widok okazał się niezwykle przygnębiający. Pracowaliśmy w gospodarstwie z szopą i garażem. Nazbierała się tam masa mułu, a wszystkie rzeczy nadawały się do wyrzucenia. To było dla mnie trudne do przyjęcia. Spiżarka z przetworami i zapasami jedzenia, które do niczego się nie nadawało - opisuje 15-latka.
Mimo to cieszy się, że mogła tam być. Widziała także radość mieszkańców, którzy szczerze cieszyli się z obecności młodych pomocników.
- Na zawsze zapamiętam wzruszenie starszego małżeństwa, kiedy odjeżdżaliśmy. To rekompensowało każdy trud. To my się od nich nauczyliśmy pokory, siły, hartu ducha. Oddaliśmy siebie, jak mogliśmy. Jeśli pojawi się jeszcze taka potrzeba pomocy, będę chciała w tym uczestniczyć, bo tak naprawdę to nie oni skorzystali z naszej pomocy, tylko nasze serca przyjęły od nich wiele serdeczności - stwierdza Zofia.