Pomóc, ale jak?

O mądrym uruchamianiu zasobów i organizowaniu zbiórek, a także umiejętności towarzyszenia osobom poszkodowanym mówi ks. Bartłomiej Kot z DA "Maciejówka".

To, że od razu wyruszył na tereny dotknięte powodzią i zaprosił do pomocy innych, było czymś naturalnym. - Mam w Kłodzku rodzinę, która też została poszkodowana - wspomina. - Kiedy usłyszałem, że w tym mieście jest woda, na ich ulicy też, to pierwsze, co zrobiłem, zamówiłem przez internet dwa osuszacze i nagrzewnicę. To było jeszcze przed pęknięciem tamy w Stroniu Śląskim. Zawiozłem im ten sprzęt, choć okazało się, że za wcześnie, bo nie mieli prądu i nie mogli go użyć. Najpierw po prostu tam pojechałem, poznałem szybko teren i mogłem zaprosić inne osoby do pomocy. Mogłem im zaproponować konkretną pracę w konkretnym miejscu - opowiada.

Kiedy się skończyła, przeszli po prostu do sąsiada obok. Następnego dnia przyjechało więcej samochodów, więcej ludzi. - Próbowałem to jakoś koordynować, dogadywać ludzi między sobą - by ten, kto miał miejsce w aucie, mógł zabrać innych, żeby samochody nie jechały puste, żeby docierały w konkretne miejsca. Szczytowy moment tej akcji to była sobota. Udało nam się 40 osób wysłać pod konkretne adresy do pracy.

Ksiądz Bartek przyznaje, że sytuacja zmienia się z godziny na godzinę, natomiast minione dni nasuwają mu pewne refleksje, którymi dzieli się m.in. na swoim koncie FB. - Jeśli ktoś jedzie pomagać po raz pierwszy, to uważam, że dobrze, gdyby zaczął pracę od miejsca, gdzie się przyjmuje i sortuje dary - mówi. - Wtedy będzie wiedział, co ma do dyspozycji na miejscu. Wielu zaczyna od wizyty w sklepie, kupując to, co - jak sobie wyobraża - jest potrzebne. Może się okazać, że kupi rzeczy, które na miejscu już są. Uważam, że lepiej, jeśli popracuje sobie 3, 5 czy 8 godzin przy sortowaniu darów (a jeśli tam nie trzeba pomocy, to może się przyjrzeć, co tam jest), i potem dopiero spotyka się z ludźmi, którzy potrzebują wsparcia.

Wspomina, że raz po raz ktoś pisze na Facebooku, że np. gdzieś brak wody. - Patrzę na mapę i widzę, że w pobliżu jest punkt, w którym byłem przed chwilą, gdzie są złożone hektolitry wody i nikt jej nie bierze. To jest 7 minut na piechotę od wskazanego adresu. Taki wolontariusz powinien po prostu podejść i przynieść tę wodę, zamiast pisać o jej braku na Facebooku (odezwał się tam ktoś, kto chciał tę wodę wysyłać... z Olsztyna) - opowiada.

- Ludzie łatwo się poruszają w mediach społecznościowych, ale by pomóc, warto zmienić myślenie na bardziej "lokalne". Jedna z zasad dobrego pomagania to uruchamianie zasobów na miejscu. Niektórzy ich nie dostrzegają - dodaje.

- Przykład inny: znajoma z Barda pisze na grupie whatsappowej, że skończyły jej się naczynia plastikowe, a rozdaje posiłki. Ktoś zaraz pisze: "Jadę do sklepu i przywiozę". Tymczasem niedaleko, w Kłodzku, w sortowni z darami są setki takich naczyń. Akurat byli tam wtedy nasi wolontariusze. Dzwonię, pytam: "Rozejrzyjcie się tam, macie takie rzeczy?". Odpowiedzieli: "Mamy mnóstwo". Uzgodniliśmy, że gdy będą w drodze powrotnej z Kłodzka przejeżdżać przez Bardo, przywiozą takie naczynia. Nie trzeba tego dowozić z Wrocławia - tłumaczy.

Ksiądz Kot wskazuje na jeszcze jedną, czasem niezauważaną rzecz: - Gospodarze są bardzo przemęczeni. Co rusz przyjeżdżają do nich wolontariusze, którzy mają nowe siły do pracy. Proszę sobie wyobrazić: ktoś sprząta twój dom, odgruzowuje, ciężko pracuje 8 godzin u ciebie w mieszkaniu, a ty co - stoisz i patrzysz? No nie. Przecież każdy się weźmie do roboty, bo to jest jego dom i jacyś obcy ludzie go sprzątają. Człowiek myśli, że nie wypada stać bezczynnie i też zakasuje rękawy. Wolontariusze są wciąż nowi, a taka osoba pada już ze zmęczenia - opisuje.

- Wolontariusz powinien wiedzieć o tym, robić przerwy w pracy, a w ogóle to zacząć od wspólnego wypicia herbaty, od rozmowy - przekonuje. - W tych ludziach jest duża potrzeba opowiadania o tym, co się wydarzyło. To jest część przeżywania sytuacji. Ludzie różnie reagują na utratę całego dobytku. Nawet jeśli nie ucierpieli aż tak bardzo, ale na przykład "tylko" nie mają prądu i wody przez tydzień, to też jest dla nich mocne doświadczenie. Nie uznaje się tych ostatnich za poszkodowanych, bo ich domów nie dotknęła woda, ale tak naprawdę wszyscy na tym terenie coś trudnego przeżywają. Warto być z tymi ludźmi, mieć czas na spokojną rozmowę, sprowokować ich do tego, żeby usiedli, może samemu zrobić herbatę jak się da lub przywieźć w termosie i podzielić się tym, co mamy - podpowiada.

Ksiądz Kot zachęca, by również "uruchamiać" na miejscu zasoby ludzkie - zagadnąć osobę poszkodowaną o rodzinę, zapytać: "Kto wam pomaga?". - Okazuje się często, że na miejscu jest koparka, którą ktoś może pożyczyć, tylko brak operatora. To jest kolejny temat bardzo ważny obecnie - podkreśla. - Wręcz nieodzowni są specjaliści. Gdy przychodzi wolontariusz i pyta, co jest do zrobienia, poszkodowany czasem mówi: "Nic, to, co się dało zrobić, jest zrobione". W rzeczywistości oznacza to, że ludzie nie wiedzą, co dalej. Potrzebują porady specjalistycznej, konsultacji z jakimś technikiem, inżynierem budowlanym. Czasem pomocna może być nawet konsultacja telefoniczna, "oględziny na odległość". Jeśli wolontariusz zna jakiegoś specjalistę, może przedstawić mu sytuację, zyskać jakieś porady - dodaje.

Zauważa, jak ważna jest kwestia właściwego korzystania z różnych urządzeń. - Nie wszyscy na przykład wiedzą, że żeby osuszacz działał sensownie, trzeba pozamykać okna. Albo wietrzymy, albo korzystamy z osuszacza - mówi. - Trzeba wiedzieć, jak używać np. nagrzewnic. Niektóre błędy mogą skutkować nawet tym, że np. pęknie ściana, zbyt szybko osuszana. Każdy dom jest inny. Innymi technikami były budowane te starsze, innymi młodsze. Słyszałem o kilkuset inżynierach budownictwa, którzy się porozumieli, postanowili pojechać na miejsce, zrobić oględziny. Moim zdaniem, to w tym momencie najcenniejsza pomoc - ocenia.

Tłumaczy, że dobrze, jeśli wolontariusz ma kontakt z konkretną rodziną, dzwoni do niej jeszcze dzień później, tydzień później. Sprawdza, czy w czymś jeszcze nie trzeba pomóc. - To lepsze niż sytuacja, gdy poszkodowany ma codziennie do czynienia z kimś innym. Lepiej, gdy może w razie potrzeby zwrócić się o pomoc bezpośrednio do konkretnej osoby. Choć oczywiście dorywcza praca - gdy ktoś wpadnie na jeden dzień - też może być cenna - dodaje.

- Miałem ekipę dziewięciu chłopaków z jednej firmy, którzy zgłosili się do mnie, bo znaleźli gdzieś mój numer. Byli naprawdę świetnie przygotowani. Mieli sprzęt, przyczepkę, taczki, jakąś maszynę. Przyjechali dwoma samochodami. Posprzątali piwnicę, w której było półtora metra mułu - mówi.

Osobną kwestią są zbiórki. - Uważam, że najlepiej zebrać pieniądze i wpłacić np. na konto poszkodowanej gminy albo OSP, jeśli ktoś chce pomóc w konkretnym miejscu. Jeśli chcemy jednak przekazać konkretne rzeczy, lepiej zadzwonić do danego punktu pomocy i zapytać, co jest potrzebne - zachęca ks. Bartek.

Uważa, że nie jest dobrym pomysłem przygotowywanie paczek w ten sposób, żeby do jednego kartonu pakować różne rzeczy z myślą o jednej rodzinie. - Przez kilka godzin sortowałem chemię w sortowni w Kłodzku i było z tym mnóstwo roboty. Lepiej kupić np. skrzynkę czy karton takiego samego towaru, napisać na tym kartonie, co jest w środku, najlepiej jeszcze z datą pakowania. Łatwiej to potem na miejscu rozdysponować - przekonuje.

Z duszpasterzem Maciejówki jeździli różni ludzie - studenci, przyjaciele, znajomi, znajomi znajomych. Studenci - osoby, które jeszcze mają wolne przed rozpoczęciem roku akademickiego - osobno się organizują. Duszpasterstwa akademickie współpracują z franciszkanami z Kłodzka. - Chodzi o to, żeby zebrać studentów, ludzi, których znamy, mamy do nich zaufanie. Wiemy, że można za nich ręczyć, można ich posłać np. do starszych samotnych osób - wyjaśnia.

Jeszcze inna kwestia to nierezygnowanie z turystycznych wypraw w dotknięte powodzią regiony, bo to też jest forma wsparcia mieszkańców. - Warto nie tylko nie rezygnować z nich, ale może i je zaplanować - dodaje ks. Kot.

I wspomina o specjalnej instrukcji-podpowiedzi, jak rozmawiać, a jak nie rozmawiać z osobami poszkodowanymi. Opracowaniem jej zajęła się Bernadeta Kot, psychoterapeutka systemowa, we współpracy z Marią Relewicz, psycholożką i psychoterapeutką.

Można ją znaleźć TUTAJ.


Więcej na temat pomocy wkrótce w papierowym wydaniu "Gościa Wrocławskiego" nr 40 na 6 października.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..