To będzie opis straszny, ale nie w sensie halloweenowym. Straszny i smutny dla mnie. Na przekór tym, których moje rozmowy z halloweenową młodzieżą mogą zgorszyć, powiem, że ja ich naprawdę lubię. I boli mnie, że ich jako Kościół tracimy.
Dnia 31 października, wigilia uroczystości Wszystkich Świętych. Już na korytarzu klatki schodowej było ich słychać. Kiedy przechodziły obok moich drzwi, jedna dziewczyna odruchowo zapukała raz, ale druga ją powstrzymała:
"Co ty robisz? Tu mieszkają chrześcijanie. Zobacz!" - pokazała na górną część drzwi, czyli na kredowy napis C + M + B. Już się powoli oddalały, ale otworzyłem z refleksem.
Stanęły jak wryte. Nie prosiły ani o cukierka, ani tym bardziej nie miały ochoty na psikusa. Byłem na to gotowy. Stwierdziłem z uśmiechem: „No dobra, z taką ekipą nie warto zadzierać, wybieram cukierka”. I poszedłem do szafy. Wyciągnąłem wszystkie słodycze, jakie miałem. Od Kinder Niespodzianki, przez lizaki, po batony i cukierki. Włożyłem to do kartonu i podszedłem do halloweenowej ekipy z radością, oznajmiając:
- Trzymajcie. To wszystko, co słodkiego mam w domu. Nie popieram Halloween i nie podobają mi się takie ładne dziewczyny w takich przebraniach.
- Eeee nie, my tylko to jajko niespodziankę byśmy wzięły. Nie trzeba wszystkiego.
- Bierzcie, ja nie jestem zwolennikiem słodyczy dla swoich dzieci, więc wyświadczycie mi przysługę. Ale mogę was o coś zapytać?
- Pewnie.
- Która z was, jak zobaczyła ten napis: C + M + B, to bała się zapukać?
Dwie z nich podniosły rękę.
- Dlaczego?
- No... bo... wiadomo, że tu mieszkają chrześcijanie, a oni nie lubią Halloween.
- To sama prawda. Ale to nie znaczy, że nie lubią was. Wręcz przeciwnie. Ja was bardzo lubię.
Zaczęliśmy dłużej rozmawiać o różnościach. Chciałem poznać ich motywację do przebierania się za straszydła. Opowiedziałem im moje zdanie o Halloween, mówiłem też o pomysłach na przebieranie się za świętych czy różnych superbohaterów. Takie ładne dziewczęta, które na co dzień chodzą wystrojone do szkoły, mają raz w roku się szpecić dla słodyczy? Ja im przygotuję górę słodyczy bez tych dziwacznych strojów. I też możemy pożartować.
W pewnym momencie jedna z nastolatek mówi trochę skrępowana wobec swoich koleżanek.
- Ja też jestem chrześcijanką, wierzę w Boga, ale wie pan… raz w roku tak po prostu robię.
To była prawdziwa odwaga! I ja miałbym nawet w głębokiej wewnętrznej myśli potępiać kogoś takiego?
Myślę, że to spotkanie bardzo wiele mnie nauczyło. Absolutnie nie miałem zamiaru moralizować ani filozofować. Jestem mężem i ojcem i chciałbym, żeby dzieciaki karmiły się tym, co jasne, pozytywne, święte, mocne.
Chwilę później zapukała druga ekipa. Znowu ta sama sytuacja. Jeden z chłopaków do drugiego syknął dość głośno: „Po coś pukał, będzie dym, tu mieszkają chrześcijanie”.
To mnie autentycznie drugi raz wewnętrznie zasmuciło. Natychmiast otworzyłem z szerokim uśmiechem. Tłumaczę się, że oddałem tym pierwszym wszystkie słodycze, choć nie popieram Halloween, bo nie widzę sensu w przebieraniu się za straszydła. Znam lepsze zabawy. I znowu miła pogawędka.
Ta ekipa dostała ode mnie niespodziankę, o której nie mogę napisać, bo daliśmy sobie słowo o tajemnicy. Zapytałem ich, czemu się bali zapukać do moich drzwi.
- Dzisiaj zapukaliśmy do jednej pani, która miała taki sam napis jak pan na drzwiach.
- I co?
- Otworzyła, wrzasnęła, żebyśmy spierd***li i trzasnęła drzwiami. Przestraszyliśmy się.
- No to zrobiła wam prawdziwe Halloween, jak udało jej się przestraszyć taką potworną ekipę - zażartowałem. Zapytałem, czy wiedzą, co oznaczają te litery na drzwiach. Myśleli, że chodzi o jakichś braci...
Pogadaliśmy sobie. Jeden chłopak nawet stwierdził: "A ja to chciałem się za kogoś pozytywnego przebrać, ale rodzice mi mówili, że musi być strasznie...". A na koniec rzucili do mnie: "W ogóle, to my też jesteśmy chrześcijanami". Pogratulowałem i stwierdziłem, że jak mają problem, to mogą tu zawsze zapukać. Zawsze. Obojętnie, jak będą przebrani.
Zamknąłem drzwi. Usiadłem w ciszy i ten wewnętrzny smutek wrócił. Co my zrobiliśmy z Ewangelią? Chyba najgorsze, co może się stać, to fakt, że dzieci, czy w ogóle ludzie, będą się bali nas, chrześcijan, i przez to będą omijać nas szerokim łukiem. Coś kompletnie odwrotnego od naszej misji. My, wyznawcy bezgranicznej miłości do każdego, nawet nieprzyjaciół…
Czy my już nie potrafimy się nie tylko dogadać, ale i różnić? Na przekór tym, których te moje rozmowy z halloweenową młodzieżą mogą zgorszyć, powiem, że ja ich naprawdę lubię. I boli mnie, że ich jako Kościół tracimy...
To dla mnie prawdziwe Halloween. Po prostu straszne. Jak dobrze, że jednak zapukali.