- To może wydawać się trudne, ale jeśli chcemy mieć jako Kościół twarz miłosiernego Ojca, musimy pogodzić się z tym, że niektóre z dzieci powiedzą nam, że chcą od nas odejść. Trzeba mieć dużo wiary, by powstrzymać się od ich oceniania, tym bardziej potępiania - mówił w Oleśnicy abp Józef Kupny.
W parafii pw. NMP Matki Bożej Miłosierdzia w Oleśnicy wierni świętowali uroczystość odpustową. Modlitwie przewodniczył abp Józef Kupny. Metropolita wrocławski poświęcił w czasie liturgii kopię obrazu Matki Bożej Miłosierdzia, która od tegorocznego Adwentu będzie peregrynowała po domach oleśnickiej parafii.
W homilii abp Józef Kupny mówił, że w świecie toczą się okrutne wojny, coraz częstsze kataklizmy i inne nieszczęścia. Te wydarzenia niejako zapowiadają zakończenie świata. Nawet pozytywny niegdyś obraz naszej polskiej religijności przechodzi do historii. Z niepokojem wpatrujemy się w statystyki, które dotyczą liczby osób uczestniczących regularnie we Msza św. czy młodzieży chodzącej na lekcje religii.
- Jedni z nieskrywaną radością piszą, że to koniec Kościoła. Że przeżywa kryzys, z którego się już nie podniesie. A inni, najczęściej z naszego grona, zastanawiają się nad tym, jak zatrzymać odchodzących. Myślimy nad różnymi programami, czasem w panice liczymy na to, że politycy i ustanowione prawo pomogą nam w ochronie wartości, jakie niesie Ewangelia. Chcielibyśmy, by ludzie mediów czy kultury ewangelizowali poprzez tworzone przekazy. Takimi nadziejami żyjemy. Tego byśmy sobie życzyli. Ale tak nie jest - oświadczył metropolita wrocławski.
Te nadzieje nasze i życzenia związane są z tym, że chcemy oczywiście dobra dla naszych dzieci, dobra wiernych, żeby zatrzymać ich przy Jezusie, żeby ułatwić im życie słowem Bożym i tworzyć klimat sprzyjający rozwijaniu wiary i chrześcijaństwa.
- I nie chcemy dopuścić do siebie myśli, że są wśród naszych wiernych osoby, które z różnych powodów mają wątpliwości. Być może wynikają one ze zgorszenia lub złego potraktowania przez ludzi Kościoła. Wątpią i stawiają pytania. Kochani, trzeba mieć dużo wiary, by powstrzymać się od ich oceniania, tym bardziej potępiania. Trzeba mieć w sobie dużo wiary, by jak Pan Jezus, pozwolić im samym odkryć piękno chrześcijaństwa, delikatnie przed nimi je odsłaniając. Trzeba mieć w sobie dużo wiary, by pozostawić ich wolnymi w wyborze, także wtedy, gdy nie będzie on całkowicie zgodny z naszymi oczekiwaniami - opisywał pasterz Kościoła wrocławskiego.
Możemy się domyślać, że dziś wielu z różnych powodów (zranienia, zgorszenia, krzywdy, cierpienia, niesprawiedliwe oskarżenia, niezrealizowane plany) zamykają się w sobie, zamykają się na drugiego człowieka i ostatecznie na Pana Boga. Możemy się domyślać, że dziś wielu także zamknęło drzwi właśnie swojego serca przed Kościołem, przed Chrystusem.
- Nie nam ich oceniać. My możemy patrzeć na nich z miłością i nadzieją, że Pan Bóg, miłosierny, Jego Matka, którą tu nazywacie Matką Miłosierdzia, pomogą im się odnaleźć. To jest prawda o Panu Bogu, którą musimy odkryć na nowo - apelował abp Kupny.
On zawsze przychodzi jako pierwszy. Zawsze na drodze naszego życia. Jest osobą, która nas zaprasza. Przychodzi wtedy, kiedy my jesteśmy zamknięci. Kiedy nie chcemy Mu otworzyć naszego serca. I tak dzieje się od samego początku stworzenia.
- Wystarczy przypomnieć sobie scenę grzechu pierwszych rodziców. Adamie, gdzie jesteś? Kto tak powiedział? Pan Bóg. A Adam odpowiada, że schował się w krzakach, bo życie mu się właśnie zawaliło. Schował się ze wstydu przed Nim. Wystarczy przypomnieć sobie także, jak Abel został zabity przez brata. Znowu to pytanie. Kainie, gdzie jesteś? Kto to powiedział? Bóg - nauczał hierarcha.
Podkreślił, że odkrycie Boga miłosiernego jest jedyną drogą dla Kościoła, która broni nas przed zadręczaniem się różnymi katastroficznymi przewidywaniami. Bo zawsze znajdują się tacy ludzie, którzy na te karty Ewangelii się powołują i straszą innych. Były już takie sekty, które straszyły co chwilę końcem świata.
- Często mówi się o tym, że Kościół powinien mieć twarz miłosiernego ojca. Kiedy jednak mówimy o Bogu miłosiernym, często zwracamy uwagę na Jego gotowość przebaczania i przyjęcia każdego człowieka. Ale jak spojrzymy na Pismo Święte, chociażby w tej przypowieści o Synu Marnotrawnym, to zobaczymy, że ten aspekt jest ostatnią sceną w całym opisanym przez świętego Łukasza dramacie - zwrócił uwagę metropolita wrocławski.
Pierwszy akt natomiast to moment decyzji młodszego z braci, by opuścić rodzinny dom, zabrać ze sobą swój majątek. Następuje potem ta niezwykle bolesna scena zgody na taką decyzję ze strony samego ojca.
- To może wydawać się trudne, ale jeśli chcemy mieć twarz miłosiernego Ojca, to musimy pogodzić się z tym, że niektóre z dzieci powiedzą nam, że chcą od Kościoła odejść. Oczywiście rodzica w takim momencie musi boleć serce i nie jest to łatwe. Chciałoby się na siłę zatrzymać dziecko by uchronić je przed grożącymi niebezpieczeństwami. Dla jego dobra wydaje się lepiej użyć wszelkich środków, by jednak nie odeszło. I jako Kościół bardzo często stosowaliśmy tę strategię. Boli nas i zawsze będzie bolał obraz odchodzących dzieci - mówił wiceprzewodniczący KEP.
Jak dodał, wystarczy popatrzeć na nasze rodziny. Ileż tam jest odejść od Pana Boga? I zadawał pytanie: czy mamy prawo ich zatrzymywać na siłę? Czy mamy prawo oczekiwać od rządzących, że nas wyręczą w tych zadaniach? Może musimy dojrzeć do tego, by postąpić tak, jak postąpił miłosierny ojciec. Nie zatrzymywał zbuntowanego syna przy sobie.
- Bolało go zapewne serce, kiedy ten syn mówił, że zabiera majątek i że dla niego ojciec już może umierać. Nie jest mu do niczego potrzebny. Może nawet wbrew sobie ojciec pozwolił mu odejść. Ale co zrobił? Jednocześnie pozostawił otwarte drzwi - oznajmił abp Kupny.
Być może ojciec wiedział, że wcześniej czy później to wszystko, co synowi oferuje świat, co go tak pociąga, sprawi, że będzie nieszczęśliwy, poraniony. Ale też miał świadomość, że kiedy zatrzyma syna siłą, będzie miał przy sobie człowieka zbuntowanego i coraz mniej kochającego.
- To nie jest wyjście: na siłę zatrzymać kogoś, kto się będzie buntował, kto coraz mniej będzie kochał. Pozwólmy mu odejść, ale zostawmy otwarte drzwi - apelował kaznodzieja.
Jak zaznaczył, ta historia z przypowieści ciągle powtarza się na nowo. I dzieje się dziś na naszych oczach.
- Ludzie, którzy byli wychowani w Kościele, zabierają część z tego, co otrzymali. Święcą pokarmy na stół wielkanocny, zachowują jakieś tradycje bożonarodzeniowe, może nawet w Środę Popielcową przyjmą popiół na głowę. Ale tak naprawdę mówią, że nie chcą mieć z nami nic wspólnego, że nic ich z nami nie łączy - opisywał metropolita wrocławski.
I dodał: - Kiedy różnymi środkami staramy się ich zatrzymać, są na nas jeszcze bardziej źli. Bo wydaje im się, że będą szczęśliwi poza naszą wspólnotą. Poza wspólnotą wiary, poza Kościołem. Dlatego, kochani, może trzeba pogodzić się z tym, że niektórzy odchodzą. Wiemy jednak, że to wszystko, co im oferuje świat i różnego rodzaju ideologie, wcześniej czy później doprowadzi ich do poczucia pustki, braku sensu życia. Bo nie da im pełnego szczęścia - oświadczył metropolita wrocławski.
Prosił wiernych, by nie uważali kresu świata za karę i mroczną groźbę. Pismo Święte nazywa to błogosławioną nadzieją chrześcijan, która oznacza przyjście Boga i Zbawiciela.
- Czy to może być kara? To oznacza przytulenie się do Bożego miłosierdzia. Czy to może być kara? Dlatego musimy zerwać też z tym takim sposobem myślenia o końcu czasów. Pamiętajmy też, że Chrystus oczekuje cierpliwie na każdego. I przyjmuje także spóźnialskich. Tych, którzy idą z trudem wśród ciemności, a czasem idą po omacku, ale idą. Chrystus nie ocenia, nie potępia, pozostawia wolność wyboru, wspiera, leczy i stara się dotrzeć do każdego, także przez nas - nauczał kaznodzieja.