Zimno, ciemno, bardzo wczesna pora... Kiedy cały świat mówi nam, żeby nie wychylać nosa z łóżka, są rodziny, które z lampionami w dłoniach codziennie idą jeszcze przed świtem na Mszę św. roratną. To prawdziwy fenomen.
Tuż przed godziną 6 rano, kiedy zazwyczaj zakorkowana aleja Kasprowicza we Wrocławiu jest jeszcze spokojna, największy ruch odbywa się nie na jezdni, a na chodniku. Miedzy drzewami kołyszą się małe światełka. To lampiony, które niosą dzieci zmierzające do parafii pw. św. Antoniego. Franciszkanie przyzwyczaili osiedle Karłowice, ale i całą okolicę do porannych rorat z "Małym Gościem Niedzielnym". Cieszą się one niesłabnącą popularnością.
Wbrew wszystkiemu. Nie zachęca aura na dworze, temperatura i ich konsekwencje. Trzeba przecież się ciepło ubrać. A kogo spotkamy w kościele jeszcze przed świtem? Tym, którym jest najtrudniej się wybrać. Rodziny wielodzietne.
Anna i Robert Kępowicz już od 9 lat chodzą całą rodziną codziennie na poranne roraty. Mają piątkę dzieci: 6-letnią Lidię, 10-letnią Anielę, 13-letniego Macieja, 14-letniego Jana i 16-letniego Szymona.
- Chcemy po prostu dobrze przygotować się na święta Bożego Narodzenia i stwierdziliśmy, że zakupy, ozdoby i takie zewnętrzne przejawy przygotowań to zdecydowanie za mało. Mamy sprawdzony sposób i stosujemy go od lat - mówi Anna.
Po chwili dodaje: - Jeśli chodzi o wczesne wstawanie to będę szczera: zapał u dzieci trwa przez pierwsze trzy dni, no maksymalnie pięć. Wtedy wstają nawet przed nami. A później bywa różnie. Ale nie zmuszamy ich, tylko pytamy. Podchodzimy do najmłodszego dziecka - naszej 6-letniej Lidii z pytaniem: "Idziesz z nami na roraty?". Wtedy słyszymy ochocze: "Tak" i widzimy, jak zgrabnie wstaje.
Żona i matka przyznaje, że najgorzej ze wstawaniem i mobilizacją jest w sobotę, choć paradoksalnie wtedy roraty są 3 godziny później. Nie o godz. 6, ale 9.
- Wiadomo, w sobotę nie trzeba wstawać do szkoły i chciałoby się pospać - uśmiecha się Anna.
Choć to może wydawać się nieoczywiste, dla rodziny Kępowiczów łatwiej przyjść na roraty rano niż wieczorem. Prościej im zorganizować się przed świtem niż po południu zwołać wszystkich do kościoła. Każdy ma wtedy jakieś swoje aktywności i swój tryb życia.
- I myślę, że im więcej dzieci mamy, tym nam łatwiej realizować to postanowienie. Zresztą widzimy w kościele wiele rodzin, które mają piątkę i więcej pociech - mówi A. Kępowicz.
Katarzynę Wawrzyniecką zagadujemy podczas śniadania, na które uczestnicy rorat udają się po modlitwie do domu parafialnego. W zeszłym roku przychodziła codziennie, w tym roku także obrała taki cel. Oczywiście nie sama. Z piątką dzieci: 5-letnią Heleną, 7-letnim Ignacym, 9-letnim Franciszkiem, 11-letnią Antoniną i 13-letnią Zofią.
- Dla nas to kluczowe przygotowanie do przyjścia Jezusa na świat. Oczywiście wyzwanie jest trudne, bo wczesne wstawanie codziennie nie należy do przyjemnych, ale chodzi i pokonywanie swoich ograniczeń z ważnego powodu - tłumaczy Katarzyna.
Podobnie jak u Kępowiczów, tak i u Wawrzynieckich trudno byłoby wybrać się rodzinnie do kościoła wieczorem. Dzieci mają zajęcia popołudniami i człowiek trwa wtedy w pędzie obowiązków. - Rano jest po prostu spokojnie - stwierdza wrocławianka.
Na pytanie, czy trudno jej zebrać dzieci z łóżek, wybucha gromkim śmiechem.
- Właściwie...To nie mam problemu, żeby dzieci dobudzić, bo jest wręc odwrotnie. Można ich zapytać. Pewnie powiedzą prawdę - że mają trudność, by mnie z łóżka wyciągnąć. One same chętnie wstają, starsze już same się budzą. Dzisiaj przyszły do mnie i nad łóżkiem stwierdziły: "Wstawaj mamo, bo się spóźnimy na roraty" - opowiada mama.
Jej dzieci po prostu lubią roraty, nie wykonują żadnego polecenia rodziców.
- Co ciekawe, kiedy wspominaliśmy o roratach 2 tygodnie wcześniej, to mówiły, że nie będzie im się chciało tak wcześnie wstawać, ale gdy już nadeszła pora, podjęły ochoczo wyzwanie. Dzień wcześniej już były pozytywnie nastawione - oświadcza K. Wawrzyniecka.
Prowadzący roratne Msze z "Małym Gościem Niedzielnym" o. Fabian Kaltbach OFM mówi wprost, że jego mobilizacją są dzieci, które widzi w kościele.
- Trudno to wytłumaczyć dopóki się tego nie spróbuje, bo rzeczywiście wszystko nam mówi po ludzku: po co? Ale my stawiamy na duszę i serce, a nie tylko zaspane oczy. Znam ludzi, którzy kręcili głową z dezaprobatą na taki rodzaj modlitwy, ale potem, już ze swoimi dziećmi, bardzo lubią przychodzić i cenią sobie ten okres - opowiada proboszcz parafii pw. św. Antoniego we Wrocławiu.