Zaproszeni do najpiękniejszej z opowieści, wciąż rozczarowujemy - siebie i innych. A jednak Reżyser z nas nie rezygnuje!
Film „Najlepsze jasełka”, w reżyserii Dallasa Jenkinsa (na podstawie opowiadania Barbary Robinson), opowiada o rodzeństwie Herdmanów, pokaźnej gromadce braci i sióstr, którzy są postrachem całej okolicy. I oto na skutek splotu okoliczności – po części skuszeni wizją smakołyków, na które liczą, po części perspektywą poczucia się jak aktorzy, współtwórcy filmu – przejmują główne role w jasełkach, przygotowywanych od dziesiątek lat w ich miasteczku. Mimo zgorszenia i mnóstwa trudnych sytuacji, okazuje się, że i dla nich (a może szczególnie dla nich) jest miejsce w betlejemskiej stajence.
Rolę Matki Bożej zagarnia – terroryzując innych – Imogena, pełniąca rolę prawdziwego herszta „bandy Herdmanów”. Arogancka dziewczyna, mająca na koncie bójki, kradzieże i awantury, odkrywa smak Dobrej Nowiny i w przedziwny sposób odnajduje się w roli Maryi, troszcząc się z zaangażowaniem o Dziecko. Kiedy jednak inni zaczynają już dostrzegać jej „jasełkowy potencjał”, przychodzi chwila, gdy to ona zaczyna wątpić, czy się nadaje. Przecież tak bardzo się różni od Matki Jezusa…
Czy nie bywa tak i z nami?
Działo się to tuż przed świętami. Na pewnym spotkaniu opłatkowym na Ostrowie Tumskim, z inicjatywy s. Marietty ze Zgromadzenia Sióstr Bożego Serca z Wrocławia, odbyło się „losowanie urzędów” na czas obchodów Bożego Narodzenia. I tak kolejne osoby – pośród ogólnej wesołości zebranych – dowiadywały się, że mają pełnić np. urząd królewskiego wielbłąda, skromnego pastuszka, gwiazdy betlejemskiej pokazującej innym drogę do Pana, a nawet muzyki rozbrzmiewającej w stajence, ognia ogrzewającego jej wnętrze czy… siana.
A co, jeśli się dowiadujesz, że masz pełnić urząd św. Józefa albo Matki Bożej, trwającej w ciszy przy żłóbku? Nooo… Jest radość, ale… Pojawia się kilka wątpliwości.
Z takimi wątpliwościami zaczynasz czas świąteczny – delikatnie rzecz ujmując, wielce niedoskonale wchodząc w Misterium Bożego Narodzenia. Próba zajmowania się wieloma rzeczami naraz, począwszy od walki o czas na modlitwę, poprzez przeciągające się długo w noc obowiązki zawodowe, rodzinne perypetie, wyzwania zdrowotne, wyrzuty sumienia z powodu ludzi, którym chciało się przed świętami poświęcić czas, uwagę, serce, a już widzisz, że nadmiar bodźców, spraw i zmęczenie przekreślają wiele planów... Tutaj barszcz, tu wielbłąd w szopce, tu brudne buty, o których przypominasz sobie jak zwykle za późno. I te brząkające w telefonie odgłosy nadsyłanych życzeń, na które już chyba nie zdołasz odpisać…
Mimo starań, postanowień i ponawianych prób lądujesz w stajence znów jako ten niezdarny osioł, spóźniony pastuszek, umorusana owca.
Historia Imogeny daje nadzieję. Zaproszeni do najpiękniejszej opowieści, wciąż okazujemy się jej słabymi ogniwami, aktorami nie pasującymi do pięknych i ważnych ról, jakie nam przeznaczono, obtłuczonymi figurkami w świątecznej szopce. A jednak Reżyser z nas nie rezygnuje! I nie dopuszcza myśli, że kogoś z nas miałoby w stajence zabraknąć.