Michał Dajek ma 33 lata. Rozwijał karierę geologa. Doktorat, praca w ministerstwie, która jednocześnie była jego pasją. Ten życiowy sen przerwała brutalnie diagnoza. Wrocławianin mógł pójść dwoma drogami. Wybrał tę zdecydowanie lepszą: cieszy się życiem, stara się patrzeć na nie z wdzięcznością i pogłębia więź z Bogiem.
Czy świat mu się zawalił? Nie. Czy wszystko idzie lekko, gładko i przyjemnie? Też nie. Historia Michała jest niezwykle życiowa i pokazuje codzienność wielu z nas - walkę o lepsze jutro z tym, co przynosi życie.
Cofnijmy się kilka lat wstecz. Michał jest geologiem. Z wykształcenia i pasji. Skończył w kierunku studia. Udało mu się zdobyć pracę w Ministerstwie Środowiska w Warszawie. Spełniał się. Potem, idąc za ciosem, rozpoczął studia doktoranckie. Nie było łatwo, ale miał swój jasno określony cel i obszar, w którym chce się rozwijać.
Wcześniej, jeszcze w liceum zauważał niepokojące objawy w swoim organizmie, ale nie przywiązywał do nich wielkiej wagi. Był młody, a świat stał przed nim otworem. Miał prawo pomyśleć, że to po prostu przejdzie. Okazało się jednak, że ma do czynienia z poważną chorobą. W 2020 roku lekarze oświadczyli, że nie tylko nie miną, ale będą postępować do końca życia. Diagnoza: stwardnienie rozsiane i postępująca powoli ale sukcesywnie niepełnosprawność.
Trzeba było nagle zmienić życiowe plany, co okazało się najtrudniejsze.
- Nie byłem w stanie dokończyć badań w terenie, które są nieodzowną częścią pracy geologa. Nie ukrywam, że to był dla mnie cios. Nie wiedziałem, za co się wziąć, co dalej ze sobą robić. Jednak po rozmowie ze znajomymi i bliskimi pojawiały się rozwiązania – przyznaje M. Dajek.
Młody wrocławianin podjął rękawicę leczenie. Nie miał wątpliwości, że nie podda się, popaść w rozpacz i załamać rąk. Co pół roku przyjmuje ważne leki w szpitalu, które spowalniają proces chorobowy.Codziennie ćwiczy, trzy razy w tygodniu pracuje z rehabilitantem, korzysta z zabiegów fizjoterapeutycznych. Chce jak najdłużej utrzymać wysoką sprawność kończyn.
- Największą trudność sprawia mi poruszanie się na nogach. Szybko się męczę. Niepełnosprawność postępuje powoli, ale nigdy nie traktowałem diagnozy jak wyroku. Miałem czas, żeby przywyknąć i zaakceptować tę zmianę. Nie wysuwałem nigdy do nikogo pretensji - mówi „Gościowi” 33 latek.
To nie oznacza, że wszystko zmieniło się w psoty sposób. Pojawia się irytacja i zdenerwowanie, głównie ze względu na ograniczenia ciała. Wielkim wyzwaniem okazało się wymyślenie nowego pomysłu na siebie. Stwardnienie rozsiane zabrało mu przecież pasję życia – geologię.
- Postanowiłem przekwalifikować się z geologii na branżę IT. To praca siedząca i zdalna – jak najbardziej możliwa w moim stanie. Dostosowałem się do swoich możliwości. Zawsze byłem człowiekiem ciekawym świata. Nie wyobrażam sobie nic nie robić - opowiada Michał.
Ale w domu zastajemy go przy zupełnie innej czynności. Siedzi przy biurku i z pędzlem w ręku pisze ikonę. To paradoks, ale ta pasja do jego życia wróciła właśnie za sprawą choroby. Zajmował się nią już w klasie maturalnej, jednak zawodowe plany geologa zepchnęły ją na daleki plan.
- W dzieciństwie spędzałem wakacje pod Białymstokiem u rodziny i ten kontakt ze sztuką cerkiewną był bardzo żywy. Monastyr w Supraślu, czy muzeum ikon zaszczepiło we mnie ciekawość tematem. Zawsze lubiłem rysować, choć paradoksalnie nigdy nie malowałem postaci ludzkich, nie kręciło mnie to - opowiada Michał.
W czasie wolnym próbował pisać ikony, na studiach też poświęcał na to trochę czasu, ale kiedy wyjechał z Wrocławia, pasję porzucił. Wrócił do tego ze zdwojoną siłą właśnie teraz.
Jedna z jego prac wisi na ścianie kościoła parafialnego pw. św. Jana Apostoła na wrocławskim Zakrzowie. W Wielki Czwartek Michał, jako wieloletni ministrant, postanowił podarować ikonę księżom, w podziękowaniu za swoją formację, najpierw ministrancją, a później lektorską i ceremoniarską. 27 grudnia w święto Jana Apostoła, czyli w czasie odpustu ikona została uroczyście poświęcona i później wystawiona w nawie bocznej na pożytek wiernym.
Kiedy siada nad deską i chwyta za pędzel – odpoczywa. W tle słucha chóralnej muzyki, np. pieśni cerkiewnych w języku greckim. Często puszcza sobie fragmenty Pisma Świętego, wiec przy okazji zagłębia się w słowo Boże. To dla niego pewna forma katechezy. Można powiedzieć, że wokół ikon prowadzi indywidualną formacja ducha. Ten czas kształtuje go wewnętrznie.
Ikony przynoszą ulgę w niesieniu bagażu choroby, stały się nie tylko odskocznią, ale pewna osią, wokół której toczy się życie Michała. Nie brakuje w nim jednak rozgoryczenia.
- Chciałoby się pójść do normalnej pracy, wyjechać poza Wrocław, pochodzić po górach, a to omija człowieka chorego. Nie mam pretensji do Boga, choć czasem pojawia się żal. Bardziej jednak zastanawiam się, co to wszystko ma nieść ze sobą. Dla mnie w życiu nic nie dzieje się przypadkiem. Nie zadaje sobie pytania: "dlaczego mnie to spotkało?", ale: "Co mnie to ma nauczyć?" - mówi dziś 33-latek.
Być może w przyszłości będzie musiał usiąść na wózku, kiedyś może położy się na dobre do łóżka. Stara się za dużo o tym nie myśleć, żeby się nie pogrążać w smutku.
- Z natury jestem optymistą, póki mogę coś zrobić, wykonuje to - uśmiecha się Michał. Ludziom podobają się jego prace artystyczne. Czasem wykona coś na zamówienie. Widzi duże postępy. Chce rozwijać ten talent.
Wie, jak ważne jest nie tylko życie rozumiane fizycznie, ale też to wewnętrzne, duchowe. On przeżył czas przełomu, oswojenia się z chorobą. Dzisiaj podkreśla, że istotna w tm całym procesie okazuje się postawa nie tylko człowieka chorego, ale również ludzi wokoło.
- Nie możemy się użalać nad chorym. To zabiera mu świadomość i chęć, że może jeszcze coś dobrego w życiu zrobić. Nie skazujmy go na niepełnosprawność w oczach innych. Tanie pocieszanie ani twarde moralizowanie w stylu: "weź się w garść" nie pomoże - informuje M. Dajek.
Jego zdaniem osoba dotknięta chorobą potrzebuje obecności, szczerości, braku krępacji i normalnego traktowania.
- Wiara w nas dodaje nam sił. A unikanie rozmów o chorobie, które my wyczuwamy, nie jest dobre. Ja czuję, że ktoś jest ciekawy mojego stanu, ale z grzeczności uważa, że nie powinien o to pytać. Warto się nie krępować, wprowadźmy swobodę a nie tematy tabu - tłumaczy wrocłąwianin.
Przestrzega również przed tzw. "twardą szkołą", która zawiera się w słowach: "Nie lamentuj", "Weź się w garść", "Życie masz tylko jedno", "Zmierz się z problemem". Ludzie mają różną wrażliwość i trzeba to wziąć pod uwagę.
- Potrzebne jest znalezienie złotego środka. Nie przenośmy odpowiedzialności pełnej na osobę chorą, bo z tego bierze się poczucie winy, że moja choroba obciąża nie tylko mnie, ale też innych - radzi Michał.
Jakie cele sobie stawia obecnie?
- Ostatnie, czego potrzebuję, to nakładanie sobie presji, dlatego nie mam konkretnie ustalonych założeń. Staram się przekwalifikować według młożliwości, rozwijać stronę artystyczną. Czasem zdarza się, że ktoś zamówi ikonę i zarobkowo ją wykonam, ale nie skupiam się nad komercyjnym charakterem - oznajmia.
Jedną ikonę wielkości kartki A4 tworzy około tygodnia. Inspirują go dawni mistrzowie ikonopisania. Podejmuje też takie motywy, które wbudzą w nim zainteresowanie. Najczęściej przenosi na deskę twarz Jezusa w różnych ujęciach.