Tytuł tej publicystyki jest równie brutalny, co prawdziwy. Po 3 latach od oskarżenia bp. Marka Mendyka o pedofilię zapadają wyroki w sądach w sprawie niesłusznych zarzutów powielanych bezwiednie przed media. Ale o tym dowiedzą się już nieliczni. Możemy to zmienić.
Z jednej strony rozumiem, że "tak wygląda świat", ale z drugiej przy każdym takim przypadku ciężko mi się z tym pogodzić. Casus bp. Mendyka można uznać za klasyczny i wart pokazywania nie tylko adeptom dziennikarstwa, ale właściwie wszystkim, który czerpią różne informacje z mediów.
Były kleryk oskarżył biskupa świdnickiego o pedofilię. Do przestępstwa w jego wersji doszło, gdy miał 8 lat. Opowiedział o tym na łamach "Newsweeka" po 30 latach. Jego wyznanie chętnie podchwycił także wrocławski oddział "Gazety Wyborczej". Zarówno tygodnik, jak i dziennik podeszły jednak do sprawy nieprofesjonalnie, ponieważ - tak uważam - zarzuty idealnie pasowały do linii światopoglądowej tych mediów. Wysłuchały oskarżeń kierowanych przez pana Andrzeja wobec biskupa, opublikowały je jako "prawdę objawioną" i tyle.
Oczywiście te rewelacje zyskały natychmiastowy ogólnopolski rozgłos z wiadomych powodów. Doniesienie okazało się niezwykle poważne. Biskup natychmiast zaprzeczył i wykazał pełną gotowość do wyjaśnienia sprawy. Było to jednak słowo przeciwko słowu i to w bardzo dawnej sprawie.
Hierarcha zmierzył się z falą nienawiści, hejtu, różnego rodzaju nacisków. Nie brakowało także tych, którzy stawali w jego obronie, choćby za pomocą różnych oświadczeń czy komentarzy w mediach.
W tyglu opinii zapamiętałem tę Tomasza Terlikowskiego, który zaapelował w znanym dla jego czytelników kluczu obrony skrzywdzonych, by biskup do momentu wyjaśnienia sprawy usunął się z urzędu i czekał na werdykt prokuratury oraz komisji watykańskiej, które zajęły się tym przypadkiem.
Dla mnie był to absurdalny apel choćby z dwóch powodów - niezwykle wolnego tempa zapadania takich decyzji (nawet jeśli są przedawnione i właściwie trudno cokolwiek zbadać) oraz sytuacji, w której ktoś po prostu rzuca fałszywe oskarżenie, niszcząc komuś życie i pozycję społeczną. Na przykład w celach zemsty, mniej lub bardziej uzasadnionej niechęci czy wrogości. Dlatego powinno obowiązywać domniemanie niewinności, oczywiście przy pełnej współpracy oskarżonego. Chyba, że szybko po drodze wychodzą konkretne dowody winy.
Ta sytuacja idealnie pokazała, że żyjemy w czasach, gdzie na dwoje babka wróżyła. Tutaj zarówno prokuratura, jak i komisja orzekły, że nie ma wiarygodnych i niepodważalnych dowodów, iż bp Mendyk wykorzystał seksualnie osobę małoletnią. Ogłoszono tę informację prawie 1,5 roku po rzuconym oskarżeniu (sierpień 2022 - marzec 2024).
Przez półtora roku niewinny biskup powinien, jak radzili mu niektórzy, "usunąć się w cień" i czekać? Moim zdaniem, co tylko potwierdził miniony czas, to po prostu nierozsądne i stawiające oskarżonego w patowej sytuacji.
A co by było, gdyby się okazało, że jednak? Proste: powinien wtedy ponieść najszybciej jak to możliwe odpowiednie konsekwencje – i tyle. Bo dzisiaj cień można rzucić na każdego. I to bez żadnej odpowiedzialności.
Przypadek bp. Mendyka jest jednak jeszcze ciekawszy, ponieważ po wyjaśnieniu postanowił on dochodzić swoich praw do dobrego imienia w sądzie. Pozwał "Newsweeka" i wrocławską "Gazetę Wyborczą" za ich materiały. Zarzucał im brak rzetelności i przedstawienia perspektywy drugiej strony, publikowanie informacji niesprawdzonych.
Sąd przyznał rację biskupowi i gazety muszą przeprosić za fałszywe oskarżenia oraz wpłacić pieniądze na cele charytatywne.
Czy to czegoś nauczy środowisko medialne? Nie jestem naiwny, więc uważam, że nie. Co więcej - dla niektórych, jak mówi klasyk, i tak "niesmak pozostał", bo może coś jednak w tym wszystkim było...
Powiedzmy sobie szczerze, stawianie tak poważnych zarzutów, szczególnie w rzeczywistości przedawnionej, trudnej do udowodnienia, musi absolutnie odstraszać tych, którzy chcą wykorzystywać je w swoich interesach. Tych, którzy pragną po prostu w kogoś uderzyć i zniszczyć mu życie.
Na pewno zdajecie sobie sprawę, że ostateczny finał całej sprawy w Świdnicy pozna garstka z tych, którzy dowiedzieli się trzy lata temu o oskarżeniach wobec biskupa. Poza katolickimi środkami społecznego przekazu niewiele innych mediów podało informację o niewinności hierarchy ze Świdnicy i wygranych procesach z "Newsweekiem" i "Wyborczą".
Gazety zamieszane w całą sprawę także nie dokończyły opowieści o biskupie i kleryku, który zarzuca temu pierwszemu pedofilię. A mogły zaprezentować swoim czytelnikom prawdę, czyli po wyrokach sądowych podejść w końcu rzetelnie do swojej pracy. Ale to już chyba nikogo nie dziwi.
Natomiast trzeba o tym mówić. W tej niezwykle delikatnej rzeczywistości krzywd zadawanych w Kościele mamy nie tylko sporo w pracy w rozliczaniu winnych i otaczaniu odpowiednią opieką prawdziwie zranionych. Istnieje także ogromne niebezpieczeństwo fałszowania zarzutów, które sprawiają, że rzekomy napastnik-krzywdziciel staje się ofiarą.