Wspólna droga - piękno i gigantyczny trud. Wokół synodu diecezjalnego [KOMENTARZ]

Czujesz się współodpowiedzialnym za Kościół, chcesz, by twoje zdanie było wysłuchane, chcesz mieć szansę współtworzyć rzeczywistość diecezji? Wspaniale, ale…

Ale skoro tak, to mówiąc „a”, trzeba powiedzieć „b” – być gotowym na godziny spotkań, rozmów, a także doświadczania całej różnorodności Kościoła, wielości poglądów, spojrzeń, wrażliwości, odmiennych opinii na te same tematy. Trzeba być gotowym także na stanięcie wobec spraw budzących kontrowersje, napięcia, pytania – i umieć budować komunię Kościoła w całej tej mozaice postaw, przekonań, postulatów.

Zwykle każdy chciałby być wysłuchany, zapytany o zdanie – zanim zapadną ważne dla całej wspólnoty decyzje. Czasem jednak wolelibyśmy tylko „wyrzucić z siebie” to, co nam „leży na żołądku” i „niech ktoś coś z tym zrobi”. Doświadczenie synodu trwającego w archidiecezji wrocławskiej uczy czegoś innego: słuchania siebie nawzajem, a jeszcze bardziej odkrywania Bożego głosu w głosach ludzi obok nas.

Jeśli ma się to dokonać w sposób autentyczny, to wiąże się zwykle z ogromnym wysiłkiem – z modlitwą, spotkaniami i rozmowami na poszczególnych „poziomach” diecezji: parafialnych, dekanalnych, diecezjalnym. Trzeba w to włożyć niemało trudu, poświęcić wiele czasu. Nawet jeśli opracowywane w parafiach i dekanatach materiały są „jedynie” wypowiedzeniem swojego/naszego zdania, opinii – która posłuży komisjom, a ostatecznie biskupowi diecezji – to przecież nie jest to żadne „jedynie”. Każdy chciałby, żeby ta opinia była autentyczna, coś wnosząca, szczera. Słowa, choćby zawarte „tylko” w opinii, mają znaczenie.

Gdy w marcu kończy się kolejny etap diecezjalnej wspólnej drogi – czas opracowywania na poziomie dekanatu uwag do dokumentów przygotowanych przez komisje synodalne – każdy, kto brał udział, ma już zapewne swoje przemyślenia.

Czy synod to wyłącznie ciężka robota, pot i ból?

W żadnym razie. To także piękno dzielenia się słowem Bożym (niesamowite jest doświadczenie tej symfonii dopełniających się głosów, brzmiących wokół tych samych biblijnych wersetów), piękno spotkań i wspólnego świętowania, nowych znajomości, głębszych więzi, przyjaźni; piękno odkrywania dzięki innym czegoś nowego w spojrzeniu na Kościół, na Pana Boga, na to, z czym mierzą się ludzie tuż obok nas – o czym czasem nie mieliśmy pojęcia.

Można tu dodać, że synodalna droga, jak każda droga, ma swoje „pobocza” – gdzie zjesz na przykład pyszny sernik przyniesiony przez sąsiadkę na dekanalne spotkanie, poprowadzisz pogawędkę przy kościelnym płocie z nowo poznanym mieszkańcem sąsiedniej parafii, znajdziesz jakiś pomysł, inspirację, inicjatywę, która zrodziła się „na marginesie” spraw poruszanych na synodalnym spotkaniu.

Rodzi się pytanie: Czy różnice zdań wewnątrz Kościoła są do przezwyciężenia? Może trzeba określić wyraźne „minimum” tego, co wspólne, co dotyczy prawd wiary, moralności, fundamentalnych kwestii dotyczących funkcjonowania Kościoła, ale pozostawić rozległą przestrzeń, gdzie będzie miejsce na różnorodność w kwestiach organizacyjnych, na wielość duchowości, form pobożności, modlitwy?

Na pewno szczególnie cenne – już na dotychczasowym etapie synodu – bywa doświadczenie tworzenia mostów, komunii, w tych obszarach, gdzie istnieją wyraźne różnice zdań – kiedy okazuje się, że mimo odmienności opinii, można w pokoju i życzliwości razem modlić się, zasiąść przy wspólnym stole, prowadzić synodalną „rozmowę w Duchu Świętym”. Może umiejętność prowadzenia takiej rozmowy będzie jednym z głównych owoców synodu?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..