Wielkanoc 80 lat temu we Wrocławiu. "Coś niesamowitego wisi w powietrzu", "Rozszalało się piekło"

Równo 80 lat temu w niemieckim jeszcze Wrocławiu, czyli w Breslau, mieszkańcy i polscy robotnicy przymusowi przeżyli istną gehennę. U schyłku II wojny światowej świętowanie zmartwychwstania Jezusa w tym mieście nabrało zupełnie innego wymiaru, bo do nich przyszło wówczas prawdziwe piekło.

Wielkanoc w 1945 roku we Wrocławiu to jeden z najtragiczniejszych rozdziałów w ponad 1000-letniej historii miasta. Największa i najkrwawsza wojna w dotychczasowej historii świata powoli się kończy, a Breslau staje się areną strasznej walki.

Jak wspominał Jerzy Kuzior, polski robotnik przymusowy, który pracował w Breslau w tamtym czasie, warto przypomnieć, że liczba mieszkańców, włączając uciekinierów z innych bombardowanych miast Rzeszy, dochodziła wtedy aż do miliona.

"Wrocław w początkach 1945 roku był jednym z nielicznych miast III Rzeszy nietkniętych wojną. Tu nie docierały dywanowe naloty bombowców alianckich i przynajmniej pod tym względem ludność miasta, a także wszyscy przymusowi cudzoziemcy czuli się względnie bezpiecznie i nikt nie przypuszczał, że najbliższe miesiące przyniosą prawie całkowitą zagładę i zniszczenie tego pięknego miasta."

Oblężenie Wrocławia znane jako Festung Breslau (Twierdza Wrocław) spowodowało prawdziwe spustoszenie. To bitwa, która trwała prawie 3 miesiące, a swoje apogeum osiągnęła dokładnie w Wielkanoc. To właśnie w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego 1 kwietnia 1945 r. miało miejsce największe bombardowanie miasta przeprowadzone przez Armię Czerwoną.

Ostatecznie około 750 bombowców zrzuciło na miasto blisko 5 tys. bomb. W Wielkanoc i Poniedziałek Wielkanocny w gruzach legły setki budowli. Skala zniszczeń sięgnęła ok. 65 proc. całego miasta. Wrocław stał się najdłużej broniącym się miastem niemieckim pod koniec II wojny światowej. Niestety, Polacy, zmuszani do niewolniczej pracy, w czasie oblężenia wykonywali najcięższe i natrudniejsze czynności.

Niezwykle obrazowe są wspomnienia ówczesnych mieszkańców Breslau. Tych, którzy zostali do końca. Wielu bowiem niemieckich obywateli zostało wcześniej ewakuowanych, ale nie wszyscy wyjechali.

Obszerną kronikę zostawił po sobie ks. Paul Peikert, katolicki duchowny niemiecki, proboszcz parafii pw. św. Maurycego. W jednym z fragmentów wspomina Wielki Tydzień 1945 tak:

"A oto w Wielkim Tygodniu całkiem niespodziewanie przyszedł rozkaz, że mieszkańcy co do jednego muszą opuścić Przedmieście Oławskie. Ja byłem zdecydowany wytrwać do ostatka przy moim kościele parafialnym. Ewakuacji ulic trzeba było dokonać w popłochu, to jest w ciągu dwóch trzech godzin. Ewakuowani mogli wziąć ze sobą tylko najniezbędniejsze przedmioty. Ta przymusowa ewakuacja stanowiła preludium do wielkiej klęski ogniowej w Poniedziałek Wielkanocny".

Niemiecki kapłan wspominał, że jeden po drugim trafiane przez bomby domy waliły się w gruzy. W schronie ciągle gasło światło i wszędzie zapadała ciemność, gdy wybuchały nieprzyjacielskie bomby i wzbijały tumany pyłu i prochu.

"W takich warunkach nie można było zjeść święconego. Pościliśmy więc przy tym wielkim święcie, bo i tak odeszła nam wszelka ochota do jedzenia"

- pisał ks. Peikert.

Był świadomy wielkiego bombardowania, ponieważ Rosjanie zapowiedzieli przez swoje głośniki ciężkie naloty. Poinformowali, że 750 ciężkich bombowców czekało w pogotowiu na lotniskach pod Oleśnicą i Oławą, aby w dniach świątecznych atakować nieprzerwanie wrocławską twierdzę.

"Odprawiałem podniosłą liturgię ostatnich dni Wielkiego Tygodnia. Wprawdzie skromnie i prosto, ale mimo wszystko w miarę możności uroczyście. Wzruszeniem napełniał mnie widok parafian ewakuowanych na Sępolno, którzy pilnie przychodzili pieszo do kościoła. Te nabożeństwa cieszyły się w tych dniach bardzo dobrą frekwencją. Uczestniczyli w nich zarówno moi parafianie podopieczni, jak też liczni żołnierze, którzy mnie właśnie w tych dniach bardzo absorbowali w konfesjonale i dla innych powodów"

- opisywał niemiecki proboszcz parafii pw. św. Maurycego. Co ciekawe, kościół ten, mimo że będący w centrum działań bombowych i artyleryjskich, ocalał. Ucierpiał, ale nie został potem wyburzony.

Pastor z kościoła św. Barbary we Wrocławiu - Ernst Hornig - także był świadkiem tragedii wojennej Wrocławia.

"W całym mieście, w Wehrmachcie i wśród ludności cywilnej odczuwało się tuż przed świętami Wielkanocy przygnębiającą napiętą atmosferę"

- notował duchowny protestancki. Potwierdzają to słowa mieszkanki Ursuli Waage, Niemki, która nie ewakuowała się z miasta i tak relacjonowała ten ekstremalnie trudny okres:

"Coś niesamowitego wisi w powietrzu. Coś, co wydaje się fizycznie przez nas odczuwalne. Sowieci, na wypadek gdyby miasto nie zostało wcześniej poddane, chcą nam urządzić tak gorące święta wielkanocne, że ich nie zapomnimy. I rzeczywiście spełniają swoją zapowiedź".

Polak Edmund Jaxa-Nagrodzki przyznawał, że nikt z polskich robotników przymusowych przywiezionych do Breslau w trakcie i po upadku powstania warszawskiego nie przewidział tragedii i martyrologii, jaka ich spotka w tym mieście. Wspominał tak:

"Nikt nie przewidział, że znajdziemy się bezpośrednio na froncie, że znajdziemy się w oblężonym mieście oraz że Wielkanoc 1945 roku będzie najtrudniejszym dniem naszego pobytu we Wrocławiu".

W końcu nad Wrocławiem, jak stwierdził Jerzy Kuzior, "rozszalało się piekło". Już w Wielki Piątek od samego rana Rosjanie zbombardowali całe Śródmieście. Później było tylko gorzej.

"Naloty jeden za drugim trwały od świtu do nocy, by po nocnej przerwie zacząć się od nowa. Rankiem w drugi dzień świąt to czego nie zniszczyły bomby, dokończyły pociski ciężkiej artylerii bezustannie ostrzeliwującej miasto. Szalejące pożary i bombardowania spowodowały masowy świąteczny exodus dużych grup Polaków i oczywiście Niemców"

- pisał p. Jerzy.

Janina Skorupińska w czasie oblężenia, w płonącym bez przerwy Wrocławiu, w obozie pracy przymusowej urodziła dziecko. Córka przyszła na świat w baraku obozowym na dzisiejszych Sołtysowicach. 

"Pod gradem bomb, bez wody, na drewnianej pryczy pokrytej słomą urodziłam córeczkę. W prowizorycznej kaplicy obozowej, urządzonej w szopie, niemowlę zostało ochrzczone i otrzymało imiona Urszula Wanda. Niedługo karmiłam dziecko, gdyż Urszula ciężko zachorowała na czerwonkę. Nie wiedziałam, co robić. Dziecko nikło w oczach"

- wspominała J. Skorupińska.

Wielkanoc 1945 w Breslau zamieniła się w piekło. Tzw. "nalot wielkanocny" zrównał centrum miasta z ziemią, wywołując potężne pożary.

Erich Schönfelder ze Szkolno-Zapasowego Batalionu Fortecznego "Breslau" pisał, że Niedziela Wielkanocna o poranku przywitała mieszkańców piękną słoneczną i bezchmurną pogodą.

"Ale ten spokój nie trwał długo na rozłożystym niebie. Pierwsza fala rosyjskich bombowców pojawia się na niebie, a kilka minut później zrzuca na miasto swój niszczycielski ładunek. Fala za falą, pierwszy raz, gdy miasto kwartał po kwartale jest systematycznie bombardowane. Piekło się otworzyło!"

Oblężenie Wrocławia trwało 80 dni, do 6 maja 1945 roku. Szacuje się, że zginęło przez nie ok. 75 tys. osób.

 


Korzystałem m.in. z książki „Niewolnicy w Breslau. Wolni we Wrocławiu. Wspomnienia Polaków wojennego Wrocławia”. To zbiór wspomnień Polaków, którzy żyli we Wrocławiu w latach 1940-45, wydane staraniem Towarzystwa Miłośników Wrocławia.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..