Do bardzo dziwnej sytuacji doszło podczas przemówienia Pawła Gancarza, marszałka województwa dolnośląskiego, podczas obchodów 81. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Można z niej wyciągnąć jeden ważny wniosek.
Coroczne oficjalne dolnośląskie obchody 1 sierpnia odbywają się przy pomniku-pierścieniu rtm. Witolda Pileckiego. Uczestniczę w nich już kilkanaście lat i widzę, że organizowane są coraz uroczyściej.
Swoją drogą to smutne, że tak późno uczymy się odpowiednio obchodzić ważne państwowe rocznice. Widać to po Wrocławiu bardzo wyraźnie. 1 sierpnia 2025 r. na obchodach pojawiło się spore grono polityków i szefów różnych instytucji - niektórzy po raz pierwszy, inni po jakiejś dłuższej przerwie. Nigdy nie było tylu przedstawicieli władzy.
Mieszkańcy dopisali, jak zawsze. Najmniej przyszło... samych powstańców. Bo ich zabiera nam brutalnie szybko czas. Dlatego co roku nachodzi mnie refleksja, jak bardzo się z tym godnym upamiętnianiem spóźniliśmy. I widzą to doskonale ci, którzy we Wrocławiu z powstańcami warszawskimi obchodzili 1 sierpnia zanim to było modne.
Żeby było jasne - nikomu nie zabraniam hołdu i pamięci. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że nareszcie oprawa zbliża się do tej odpowiedniej wobec wagi historii, którą upamiętnia. Ale w przypadku niektórych osób i delegacji nie mogę się wyzbyć wrażenia, że wkrada się tam polityczne wyrachowanie. Bo dobrze pamiętam, jaki klimat wokół Polski Walczącej panował w niektórych środowiskach jeszcze 10 lat temu.
Dlatego nie zgodzę się z tym, co powiedział z kolei w swoim wystąpieniu wiceprezydent Wrocławia Michał Młyńczak: "Ta pamięć nie jest chwilowa. Wrocław pamięta nie tylko dziś, ale przez cały czas".
Przy tegorocznych obchodach warto jednak zatrzymać się na przemówieniu Pawła Gancarza, marszałka województwa dolnośląskiego. Swoją drogą - marszałek jako taki nie bywał 1 sierpnia pod pomnikiem (chodzi też o poprzedników w poprzednich kadencjach).
Powiem szczerze, przemówienia przedstawicieli władz od lat w tym miejscu nie zachwycają. Przepełnione komunałami i patetyzmem (który sam w sobie nie jest zły, ale jeśli się przelewa, to razi w oczy), bez pogłębionej treści. Właściwie u niektórych widać nieprzygotowanie i brak profesjonalizmu.
Marszałek województwa zapędził się tym razem w kozi róg. Nie rozstrzygam, czy specjalnie i potem ratował sytuację, czy po prostu niechcący tak mu wyszło. Ale wyszło bardzo niezręcznie.
Słuchając jego opisu powstania, nie dało się nie odnieść wrażenia, że nie chce użyć słowa "Niemcy". Że pomija narodowość okupanta, agresora, zbrodniarza, który wyniszczył wręcz polski naród. Z pomocą przyszli mu mieszkańcy Wrocławia, stojący za jego plecami, którzy głośno podpowiadali mu, że najeźdźcy to po prostu Niemcy. Widać było, że wybijają go z rytmu i dekoncentrują go.
Samorządowiec, będąc pod presją głosów z tyłu, nawiązał do podpowiedzi spontanicznie: "Dla mnie wymownym obrazem tego, co się działo w tamtych dniach, jest rzeź Woli. 60 tys. ofiar cywilnych. Ofiar najeźdźcy, ofiar tych, którzy najechali państwo polskie i okupowali je przez lata. To są liczby, które obrazują tragizm i skalę powstania. (...) Tutaj podpowiadają mi uczestnicy dzisiejszej uroczystości, że to Niemcy. Tak, obywatele narodu niemieckiego, i nikt się tego nie wstydzi i można to głośno powiedzieć. I myślę, że wszyscy obecni są tego świadomi. Można powtarzać oczywiście wiele różnych rzeczy".
Moim zdaniem, nie wyszło to za dobrze. Ale każdy może sam ocenić sytuację. Myślę, że marszałek mógł po prostu w pierwszej swojej wersji bez krępacji użyć sformułowania "Niemcy" i po kłopocie. To wersja idealna, najbardziej pożądana.
Druga jest taka, że jego tłumaczenie okazało się - mówiąc delikatnie - niefortunnie. Co z tego, że wszyscy zebrani są świadomi, iż to Niemcy nam wyrządzili krzywdę? To dlatego mamy o tym nie wspomnieć? Przecież to absurd. Myślę, że zebrani są świadomi praktycznie wszystkiego, co powiedział marszałek w swoim przemówieniu. Nowych faktów nie odkrył, nowych emocji nie pokazał. Standard. Czy to oznacza, idąc za jego myślą, że ma nie przemawiać?
Nie. Pewne sprawy muszą wybrzmiewać, przy okazji rocznic szczególnie. To nie oznacza od razu, że mamy skupiać się tylko na niemieckości naszych wrogów z II wojny światowej, którzy na nas napadli i zniszczyli. Ale unikanie prostego i prawdziwego słowa nie wiadomo z jakich powodów nie jest dobre. Nie chcę dorabiać teorii, dlaczego ono nie padło od razu w przemówieniu. To wie pewnie jedynie marszałek i pozostawiam to jego sumieniu.
Natomiast drobna sprzeczka z zebranymi mieszkańcami wiele mówi i wpisuje się w masę domysłów, stereotypów i politycznych utarczek, które od lat kreowane są właśnie w kontekście polsko-niemieckich stosunków. Wokół tego tematu jest silne napięcie.
Dlatego prawda nikogo nie obraża i nie wolno nam z niej rezygnować. A cała sytuacja z obchodów pokazała, że Polacy są na tym punkcie wyczuleni. Pewnie nie bez powodu.