 
			
	 
			
	 
			
	 
			
	 
			
	Pielgrzymka - przy całym swoim pięknie i radości - to także czas mierzenia się z różnymi "czarnymi dziurami" swojego życia - ranami, ciemnościami, grzechem, niekonsekwencją. Pomocą są sakramenty, modlitwa, ale czasem też... smaczne pomidory od bratniej duszy.
Czemu uparcie tkwimy w pociągu, który jedzie w innym kierunku niż nasz cel ostateczny? Zastanawiał się nad tym podczas nabożeństwa pokutnego ks. Henryk Wachowiak, mówiąc o sakramencie pokuty (wielu korzysta z niego na trasie, a w tradycyjnej formie w kościele można będzie z niego skorzystać zwłaszcza podczas modlitwy uwielbienia w Kluczborku).
Zdjęcia:
- Pewien człowiek wpadł na stację, kiedy pociąg już właściwie ruszał. W ostatniej chwili wskoczył do środka. Kiedy potem ów pociąg zatrzymywał się na kolejnych stacjach, podchodził raz po raz do okna, czytał nazwę stacji, wzdychał, kręcił głową, coś mówił do siebie w zdenerwowaniu - opowiadał kapłan.
Pociągowa opowieść doprowadziła do chwili, kiedy w końcu współpasażer zagadnął owego podróżnego o przyczynę jego zachowania. "W pośpiechu wsiadłem do pociągu jadącego w przeciwnym kierunku niż chciałem" - odparł tamten. "Dlaczego więc nie wysiądzie pan i nie poczeka na pociąg jadący w dobrą stronę?". "Widzi pan, to nie takie proste. Na dworze plucha, nieprzyjemnie, tu jest ciepło, przytulnie...".
Ks. Henryk zauważył, że i my często tak podchodzimy do naszych złych wyborów, niewłaściwie wybranych dróg. Niby chcielibyśmy coś zmienić, ale trudno jest nam podjąć konkretne, realne kroki, by to zrobić. - Bywamy dobrze "okopani" w naszych słabościach, grzechach - mówił. Zachęcał, by dla owocności sakramentu pojednania po prostu na poważnie podejść do warunków dobrej spowiedzi: zrobić autentyczny rachunek sumienia, wzbudzić żal za zło, szczerze, bez owijania w bawełnę wyznać grzechy, naprawdę podjąć postanowienie poprawy i poważnie podejść do zadośćuczynienia za zło, naprawiając wyrządzone krzywdy, a nawet coś jeszcze "dodając od siebie", choćby dobre słowo.
Zdjęcia:
O tym, że wejście do "dobrego pociągu" pomaga czasem na nowo się pozbierać, przekonała się namacalnie Ola. - W czasie pielgrzymki przeżyłam pewien kryzys, nie fizyczny, ale taki duchowy. W Oleśnicy wycofałam się, wróciłam do domu. Wtedy okazało się, że nie mogłam sobie znaleźć miejsca, poczułam, że podjęłam złą decyzję. Było mi bardzo z tym źle, ale nagle zrozumiałam, że... mogę po prostu wrócić! Zrobiłam kanapki dla teściów, którzy idą też w pielgrzymce, wsiadłam w pociąg i dojechałam do pielgrzymów do Namysłowa. Poczułam od razu pokój serca, radość. Może czasem trzeba na chwilę odejść, żeby naprawdę wrócić... Dziś, słuchając na nabożeństwie pokutnym o synu marnotrawnym, czułam się trochę jak taka marnotrawna córka - opowiada.
Wrażenie na wielu osobach robi historia bł. Elżbiety Róży Czackiej, której relikwie niesione są w pielgrzymce. Jako młoda dziewczyna utraciła wzrok i weszła w świat ciemności. Była chwila, gdy wiązało się to również z mrokiem duchowym, z bólem i znakami zapytania. Potrafiła jednak wyprowadzić szansę ze swojej sytuacji i podjąć służbę innym niewidomym.
 S. Mariola i Ania.		
					Agata Combik /Foto Gość
 
				S. Mariola i Ania.		
					Agata Combik /Foto Gość			
Barbara miała okazję w tym roku uczestniczyć w spotkaniu doradców życia rodzinnego w Laskach, Magda wspomina chwilę, gdy niosła relikwie w czasie pielgrzymki. - Było to dla mnie wielkie przeżycie. Mam niewidomą koleżankę. Od 5. roku życia uczyła się w Laskach, była na beatyfikacji matki Czackiej. Dla mnie jest niesamowite, jak np. śpiewa psalm, czytając brajlem tekst. Bł. Róża jest mi z różnych powodów bliska. Kiedy odbywał się u nas, we Wrocławiu, Festiwal dla Życia i Rodziny, wybrałam się z innymi na jubileuszowy Szlak Życia. Odwiedziliśmy m.in. kościół NMP na Piasku i kaplicę służącą osobom niesłyszącym i niewidomym. Ks. Tomasz Filinowicz pokazywał nam relikwiarz bł. Róży, opowiadał nam o niej - wspomina.
Pielgrzymi mają za sobą doświadczenie przejścia przez potoki deszczu - niczym Izraelici pokonujący morze na drodze do Ziemi Obiecanej. - Jestem 21. raz na pielgrzymce i nie pamiętam, by taki deszcz "wyprowadzał" nas z katedry - mówi Ania. - Człowiek miał różne myśli. Z jednej strony chce się iść, z drugiej - pojawia się szereg pytań. Ale jak już zobaczy się tych wszystkich ludzi, poczuje się częścią wspólnoty, to już wiadomo: idę! - opowiada s. Mariola, józefitka.
Obie z Anią pielgrzymują w grupie 2. Wsparciem w drodze są tam konferencje o. Marcina, nowenna do Matki Bożej Jasnogórskiej, ale także... pyszne pomidory pochodzące z plantacji brata Dominika. Drobna rzecz, podarowana z serca, czasem sprawia cuda.
 
	 
			
	 
			
	 
			
	