Obóz adaptacyjny duszpasterstw akademickich Wrocławia i Opola w Białym Dunajcu to fenomen w skali kraju. Właśnie odbywa się jego 42. edycja. Jak to się dzieje, że od ponad czterech dekad wciąż cieszy się popularnością wśród młodych katolików?
Już od 42 lat, każdego września, kilkuset studentów Wrocławia i Opola spotyka się w u podnóża Tatr, w Białym Dunajcu, na największym i najdłużej organizowanym obozie adaptacyjnym duszpasterstw akademickich w Polsce.
W tym roku bierze w nim udział ponad 500 osób z 11 duszpasterstw. To wydarzenie nie tylko przygotowuje młodych do studenckiego życia, pozwala im płynnie wejść w okres studiów (szczególnie tym, którzy je dopiero rozpoczynają), ale staje się przestrzenią budowania relacji, wspólnoty i duchowego wzrostu.
Przez 40 lat świat i Polska przeszły prawdziwą rewolucję technologiczną, ale także mentalną. A charakter obozu w Białym Dunajcu się nie zmienił. Kiedyś chętnie wybierali się na niego studenci, dzisiaj jeżdżą ich dzieci, a nawet wnuki.
Dlaczego? Postanowiliśmy zapytać tegorocznych uczestników:
Od roku należę w DA "Przystań" i przez cały ten czas słyszałam, że Biały Dunajec to wyjazd wręcz legendarny. Do tego bardzo lubię chodzić po górach, więc nie trzeba mnie było długo namawiać. Nie miałam konkretnych oczekiwań. Raczej szukałam doświadczenia, które pozwoli mi pobyć wśród ludzi podobnych do mnie - młodych, wierzących, którzy przeżywają podobne dylematy. I to się absolutnie potwierdziło.
Czas spędzony razem - nawet ten trudniejszy, jak wspólne przejście szlaku w deszczu - bardzo nas jednoczy. Jednego dnia szliśmy na Wołowiec w ulewie, w mokrych butach. Podjęliśmy decyzję, że nie wracamy. To był dla mnie symboliczny moment. Myślę, że będę do niego wracać wspomnieniami. Chcę się zahartować, przygotować na nadchodzący trudny semestr.
Obóz daje przestrzeń także do duchowego rozwoju, ale nie w narzucający się sposób - udział w Mszach św. i propozycjach duchowych jest całkowicie dobrowolny. I właśnie ta wolność wyzwala potrzebę wspólnej modlitwy. Obóz pokazuje styl życia, w którym młody człowiek sam wybiera, jak chce przeżywać swoją wiarę. To daje ogromną wartość.
Uczestniczyłam w tym obozie jako studentka 20 lat temu. Dziś wracam jako duszpasterz. Pamiętam, jak kiedyś jeździliśmy tu pociągami, z plecakami. Teraz więcej studentów przyjeżdża samochodami, z lepszym wyposażeniem i większymi pieniędzmi. Ale duch miejsca pozostał ten sam. Góry są nadal te same, a ich piękno wciąż przyciąga i otwiera serca na Boga.
Współczesny obóz to połączenie intensywnego życia fizycznego, społecznego i duchowego. Dzień zaczyna się wcześnie, kończy późno. Są górskie wyprawy, wieczory w chatach, bieg otrzęsinowy, dzień otwartych chat. Każda chata ma swój zarząd: szefa, turystycznego, kuchennego, kulturalnego. Dzięki temu całość funkcjonuje jak dobrze zorganizowana wspólnota.
Za niecałe 800 zł uczestnik otrzymuje dwa tygodnie intensywnego, dobrze zorganizowanego pobytu z wyżywieniem, zakwaterowaniem i opieką duszpasterską. Ale to, co najważniejsze, to obecność drugiego człowieka, przestrzeń wolności i głębi. To miejsce, które - jak mówią uczestnicy - uzdrawia i umacnia.
I wyjątkowy czas integracji, także między duszpasterstwami, co kiedyś było rzadsze. Obóz nie tylko przygotowuje studentów do życia akademickiego w nowym mieście, ale zaprasza do wejścia w duszpasterstwo i zaangażowania się w życie Kościoła. Co ważne - cały obóz organizują sami studenci. To ich dzieło oraz ich odpowiedzialność.
Gdyby młodzi ludzie przestali przyjeżdżać do Białego Dunajca, ten obóz nie miałby sensu. Ale skoro od 42 lat wciąż się odbywa, to znaczy, że jest potrzebny. W tym roku nasza chata "Redemptora" jest pełna - 54 osoby, większość przyjechała po raz pierwszy. Widzę ich radość i entuzjazm. Jest wszystko, czego potrzeba: Bóg, góry i ludzie.
Obóz jest w pewnym sensie dowodem na ciągłość pokoleniową. Dziś przyjeżdżają dzieci tych, którzy byli tu 30-40 lat temu. Chodzą po górach, żeby się sprawdzić, chcą być w wartościowym towarzystwie i sami odkrywają, że "coś w tym jest". Góry są niezmienne - czy wchodziliśmy w wojskowych butach, czy w nowoczesnych, trekkingowych to nie ma znaczenia. Kwaśnica jedzona w drewnianej czy metalowej misce smakuje równie wybornie. Wzruszenie, zachwyt i wspólnota są takie same.
To nie tylko góry - to miejsce, gdzie człowiek może doświadczyć wartości, które mimo zmian świata nadal są atrakcyjne. To, że tylu młodych wybiera Biały Dunajec zamiast lotu za granicę, świadczy o głębokiej potrzebie bycia we wspólnocie.
Proboszcz tutejszej parafii, na której terenie mieszkamy, zawsze cieszy się z naszego przyjazdu i podkreśla przed parafianami, że stajemy się znakiem nadziei, iż Bóg jest obecny w młodych sercach.
Moi rodzice też tu byli i to dla mnie naturalne, że się pojawiłem na obozie. Ten wyjazd daje coś wyjątkowego - relacje, w których nie trzeba udawać. Poznajesz drugiego człowieka na szlaku, w chacie, przy zmywaniu czy przygotowywaniu kanapek. Wtedy padają najprawdziwsze słowa. Biały Dunajec to miejsce, gdzie można poznać siebie i innych w prawdziwych sytuacjach. A człowieka poznaje się w dwóch momentach - w pracy i w odpoczynku. Tu jest jedno i drugie - wspólna organizacja dnia, dyżury w kuchni, wyjścia w góry, wspólna modlitwa i zabawa. Eucharystia - niezależnie, czy z własnym duszpasterstwem, czy całą wspólnotą - to dla mnie centrum i najważniejszy moment wyjazdu.
Obóz działa jak płomień przekazywany dalej. Jeśli jedno pokolenie odnajduje tu coś wartościowego, to naturalnie przekazuje to kolejnemu. To się sprawdza. Góry, człowiek i Bóg - tym zawsze będziemy się zachwycać. I to się nie zmienia, a tego dziś naprawdę wielu ludzi szuka.
Myślę, że obóz adaptacyjny w Białym Dunajcu to nie tylko przygotowanie do życia akademickiego. To szkoła życia, wspólnoty i wiary. To czas, który zostaje z uczestnikami na długo po powrocie. To inwestycja w relacje, które często trwają całe życie.