W rocznicę agresji Związku Sowieckiego na Polskę wrocławianie modlili się w kościele pw. św. Bonifacego. Obchodzili także Światowy Dzień Sybiraka. W liturgii uczestniczyli także ci, których wywieziono na nieludzką ziemię podczas II wojny światowej.
To 86. rocznica sowieckiej agresji na Polskę. Wrocławskie obchody rozpoczęły się od Eucharystii w kościele pw. św. Bonifacego, której przewodniczył ks. Jerzy Żytowiecki, proboszcz i kapelan Związku Sybiraków. W modlitwie uczestniczyli kombatanci, lokalne władze, oficerowie i żołnierze Wojska Polskiego, a także młodzież szkolna.
Warto przypomnieć w Światowy Dzień Sybiraka, że w czterech masowych zsyłkach - w lutym, kwietniu, czerwcu 1940 r. oraz w czerwcu 1941 r. - Sowieci wywieźli na Sybir i do Kazachstanu kilkaset tysięcy Polaków. Trudne warunki sprawiły, że aż 300 tys. z nich, czyli ponad jedna trzecia, zmarło z głodu, zimna i morderczej, niewolniczej pracy. Zostali pochowani w bezimiennych mogiłach.
- Pamięć o krzywdzie i cierpieniu z 17 września 1939 r. jest fundamentem wolnej Polski - mówił ks. Żytowiecki w homilii.
Podkreślił, że pobożność to myśleć, mówić i działać po Bożemu, nie po swojemu. Odwołał się do przykładu swojego ojca Józefa, którego losy splotły się z II wojną światową. - Było ich siedmioro w domu, chciał zostać księdzem, ale w tamtych czasach i warunkach to było dla niego nierealne. Choć przez chwilę formował się w seminarium, musiał wystąpić i pracował u wujka z dalszej rodziny, który miał warsztat samochodowy. Pobyt w seminarium pozwolił mu znaleźć fundament duchowy. A warsztat dał mu możliwość poznania wielu ludzi. Poszerzył horyzonty, poznał ówczesną elitę przedwojenną. Do końca życia ogromnie dużo czytał - opowiadał kapłan.
Plany Józefa pokrzyżowała wojna. Dostał kartę wcielenia do wojska. Szedł pieszo do Lwowa. Tam złapali go Rosjanie, wsadzili do bydlęcego wagonu i wywieźli. Dostał propozycję: Armia Czerwona albo łagier i pewna śmierć. Wybrał to pierwsze. Był jedynym mechanikiem na cały pułk artylerii frontu białoruskiego. Miał 21 lat. - W pewnej sytuacji wojennej ojciec prawie spłonął w samochodzie, ale uratował go Rosjanin, który go wyciągnął i zagasił na nim pożar w śniegu oraz własnym ciałem. Ojciec obudził się w szpitalu w Rosji - mówił ks. Żytowiecki.
Nieoczywista historia jego ojca pokazuje, że życie pisze bardzo skomplikowane scenariusze, a w warunkach wojennych nic nie jest czarno-białe. - Można wszystko krytykować, narzekać albo w każdej sytuacji szukać woli Bożej, co wcale nie jest łatwe. Bóg jest taki sam dla Rosjan i Polaków. Tę refleksję chciałbym zakończyć Psalmem 111, wyrażając ogromną wdzięczność, że nam dał takich przodków - podsumował kaznodzieja.
Po Mszy wszyscy zebrani przeszli pod pomnik Zesłańców Sybiru na pl. Staszica we Wrocławiu, gdzie odbył się uroczysty apel, upamiętniający ofiary II wojny światowej.
- Cóż dla nas, zesłańców Sybiru, może być ważniejsze niż to, że jesteście z nami, że pamiętacie o nas i na co dzień nam pomagacie? Naprawdę w naszym wieku, po naszych przeżyciach, ta odrobina współczucia jest dla nas niezwykle cenna - przemawiał Ryszard Janosz, prezes dolnośląskiego oddziału Związku Sybiraków.
Przypomniał, że deportacje i prześladowania ze strony Związku Radzieckiego miały miejsce tylko z powodu faktu narodowości polskiej. - Zbrodnie ZSRR wobec Polski rozpoczęły się już od 17 września 1939 r. Oni rozliczali się za 1920 rok, za przegraną wojnę polsko-bolszewicką. Natychmiast przystąpiono do sporządzania list, na których podstawie zsyłano na Sybir. Trwało to kilka miesięcy. Do 1988 r. o naszym nieszczęściu i zbrodniach bolszewików nie wolno było mówić. 43 lata po wojnie. To niewyobrażalne, jak długo można mieć zamknięte usta! - mówił R. Janosz.
Dodał, że nikt nie potrafi utrwalać pamięci o sybirakach tak, jak szkoły imienia Sybiraków, które na co dzień żyją tą tematyką. We Wrocławiu wzorem takiej działalności jest Szkoła Podstawowa nr 71.
Podczas apelu kompania honorowa Wojska Polskiego oddała salwę honorową, a delegacje władz państwowych, samorządowych i różnych instytucji złożyły kwiaty pod pomnikiem.