"Qui bene cantat bis orat", "Kto dobrze śpiewa, dwa razy się modli" - przypominało hasło rekolekcji muzycznych, prowadzonych w parafii pw. NMP Matki Bolesnej we Wrocławiu-Strachocinie. O to, jak wpleść dźwięki w przyjaźń z Bogiem, pytaliśmy rekolekcjonistę, dominikanina o. Andrzeja Bujnowskiego.
Agata Combik: Kiedy śpiew zamienia się w prawdziwą modlitwę?
O. Andrzej Bujnowski OP: Myślę, że wtedy, gdy śpiewając przestajemy myśleć o tym, że mamy dobrze wypaść, być podziwiani. Od dziecka mamy zakodowany taki kompleks bycia aktorem. Dziecko jest uczone wierszyków, których do końca nie rozumie, ale ma je wyrecytować na przysłowiowych „imieninach cioci” czy innej uroczystości. Ma dobrze wypaść i dostać brawa. Ten kompleks „wypadania dobrze” podkręca jeszcze w naszych czasach kultura masowa. Na Facebooku, na Instagramie chcemy pochwalić się sobą, zbudować dobry PR – często nie mający wiele wspólnego z tym, jacy jesteśmy naprawdę.
Gdy wchodzimy w relację z Bogiem, w pewnym momencie mamy ochotę wyśpiewać, a nie tylko wypowiedzieć naszą modlitwę, nasze spotkanie z Nim. Uważam, że śpiew zaczyna zmieniać się w modlitwę, gdy przestajemy koncentrować się na tworzeniu własnego image’u, gdy umiemy „wziąć siebie w cudzysłów”, nabrać do siebie dystansu, a skupiamy się na Bogu, Prawdziwa modlitwa to otwarcie się z serca na Boga i wejście w kontakt z Nim – a nie ze sobą samym, z własnym wizerunkiem.
Muzyka liturgiczna ma ustalone swoje normy. To pomoc w kształtowaniu relacji z Bogiem, czy jednak jakieś ograniczenie?
Śpiewy w kościele wykonujemy w wieloosobowych grupach, jest to kult publiczny, jesteśmy zapraszani do wspólnej modlitwy. Już to sprawia, że muszą istnieć pewne ramy dla muzyki liturgicznej. Jesteśmy wspólnotą. Śpiewając razem, niejako jednym głosem, doświadczamy jedności, przeżywamy fakt, że jesteśmy ciałem Chrystusa.
Owe normy dotyczące śpiewu służą uszanowaniu świętości, sacrum. Sprawiają, że ów śpiew różni się od tego spoza liturgii, od muzyki świeckiej; jakoś nas „podnosi w górę”, sprawia, że chcemy być lepsi, że chcemy być „kimś więcej niż tylko sobą”, uwzniośla. Jego cechą powinien być pewien artyzm. To nie jest śpiew ot taki sobie, jakikolwiek. Ma pomóc odkrywać wielkość Boga, Jego tajemnicę. Teraz, na ziemi, dotykamy Jego chwały jakby „jedną ręką”… Nigdy jej w pełni nie zrozumiemy, nie ogarniemy, ale – także przez muzykę – dajemy się unieść ku Panu.
Cechą śpiewu liturgicznego jest też powszechność. Chodzi tu o kwestię dopasowania śpiewu, który wykonujemy w czasie Mszy św., do percepcji osób biorących w niej udział. To także jest bardzo ważne. Uczestnicy liturgii powinni się identyfikować z wykonywanymi pieśniami, przynajmniej częściowo znać je, a przynajmniej rozumieć słowa; czuć: to są też moje słowa kierowane ku Panu Bogu.
Albo przynajmniej: chcę, żeby to były moje słowa, prawda? Bo jednak człowiek często nie dorasta do tego, w czym stara się brać udział.
Oczywiście. Zwłaszcza, że nieraz, jak to się mówi, wstajemy lewą nogą, jesteśmy w nienajlepszej kondycji psychicznej, długo nie potrafimy się odnaleźć na Mszy św. Także wtedy te zasady określone przez Kościół powinny nam pomóc.
Istnieje też sakralna muzyka pozaliturgiczna, gdzie jest miejsce na pewną spontaniczność w śpiewie. Przykładem są rozmaite uwielbieniowe spotkania modlitewne.
Tu też chodzi o oddanie chwały Bogu, ale inaczej. Powszechne organizowane obecnie spotkania uwielbieniowe narodziły się w środowisku kościołów ewangelikalnych, nawiązywały do Pięćdziesiątnicy, zstąpienia Ducha Świętego na apostołów w Wieczerniku. Tam „wybuchła” taka spontaniczna, żywiołowa modlitwa prowadzona przez Niego, pełna entuzjazmu, niepohamowanej radości. Z czasem takie spotkania modlitewne zyskały rozbudowaną formę, zaczęła im towarzyszyć muzyka współczesna, również muzyka gospel – wywodząca się ze śpiewów społeczności afroamerykańskich. Podobne spotkania modlitewne zaczęły odbywać się także wśród katolików. Nie mają takiej rangi, jak Msza św., liturgia, ale także są przestrzenią modlitwy, wielbienia Boga.
Mówimy, że modlitwa to rozmowa z Bogiem. Czy śpiewając, możemy zarazem wsłuchiwać się w głos Boga?
Wystarczy, że śpiewamy teksty ze zrozumieniem, że zastanawiamy się nad tym, co wypowiadamy. Już wtedy zarazem słuchamy ich, rodzi się modlitwa. Jeśli nie śpiewamy bezmyślnie, bezrefleksyjnie, słowa wywołują w nas jakiś duchowy oddźwięk. Wyśpiewując treści, z którymi się identyfikujemy, jesteśmy w pewien sposób współautorami tego przekazu. Zarazem te słowa wnikają w nas, „wchodzą”. Śpiew w kościele, jak mówi św. Augustyn, to zarazem przypomnienie tego, co w naszej wierze najważniejsze.
Jeśli komuś „słoń nadepnął na ucho”, powinien mimo to próbować śpiewać, czy może czasem lepiej już pozostać w ciszy?
Nie doradzam nikomu, żeby nie śpiewał. To jest taki język uniwersalny, dany nam przez Boga dla wyrażania Jego chwały, zachwytu Nim samym. Zawsze warto śpiewać, nawet tak spontanicznie, gotując obiad czy sprzątając. Oczywiście, czym innym jest np. śpiew w czasie liturgii, gdzie dążymy do tego, żeby wszystko brzmiało jak najpiękniej. Sądzę jednak, że [poza chórami, scholami, gdzie trzeba spełnić pewne wymagania] nikomu nie można zabronić śpiewu. Pozwala on bardziej zaangażować serce; więcej można wyśpiewać niż wypowiedzieć. We wspólnocie wiernych uczestniczących w Mszy św. i tak raczej dominują głosy ludzi, którzy mają słuch. Inni mogą włączać się, na ile potrafią, „opierając” się na tamtych.
Zbliżający się Adwent ma również swój wymiar muzyczny. „Oto Pan Bóg przyjdzie, z rzeszą Świętych nam przybędzie…” – śpiewamy na Roratach i nie tylko.
Ten czas ma swój klimat, swoje charakterystyczne pieśni. W pierwszej połowie Adwentu koncentrują się na tematyce eschatologicznej, kierują wzrok ku końcu czasu, ku ponownemu przyjściu Chrystusa. Druga połowa Adwentu kładzie akcent na inne treści. Przygotowuje do upamiętnienia po raz kolejny narodzin Jezusa w Betlejem. Muzyka – spleciona z tekstami pieśni – prowadzi nas ku temu. Pobrzmiewa w niej już jakiś duch kolęd, ale i nuta tęsknoty, zadumy, oczekiwania. W końcu muzyka doprowadza nas do pełnej radości Bożego Narodzenia. Warto za nią po prostu podążać.
*
Rekolekcje z warsztatami muzycznymi o modlitwie śpiewem „Qui bene cantat bis orat” w parafii pw. NMP Matki Bolesnej we Wrocławiu-Strachocinie, zorganizowane zostały dzięki działającej przy parafii Fundacji „OnJest”. Rekolekcje głosił o. Andrzej Bujnowski OP, zajęcia z emisji głosu prowadziła Magdalena Maj. Wydarzenie koordynował Krzysztof Stępień, organista.