Można się było spodziewać, że spotkanie z Wojciechem Cejrowskim we Wrocławiu będzie budziło emocje, ale że dzień po nim dziennikarze tak popłyną… Tego się nie spodziewałem.
Absolutnie nie przeszkadza mi, gdzie pracuje Jacek Harłukowicz. Cenię go za jego warsztat. Z uwagą obserwowałem walkę o sprawiedliwość we wrocławskiej drogówce i chociaż niekoniecznie zgadzam się z wieloma jego poglądami, uważam, że jak to mówił Wojciech Cejrowski na auli PWT – "jest jakiś". Tym bardziej z przykrością przeczytałem tekst dotyczący wizyty "pierwszego kowboja RP" w stolicy Dolnego Śląska (dostępny tutaj). Gdy go czytałem, przypomniały mi się słowa mojej babci, która mawiała, że można bardzo długo budować swój autorytet, a w jednym momencie wszystko stracić.
Pan Jacek wyraża swoje oburzenie, iż dziennikarze "Gazety Wyborczej" nie zostali wpuszczeni na aulę papieskiej uczelni. A niby dlaczego mieliby być wpuszczeni? Organizatorzy od dłuższego czasu informowali, że ze względów bezpieczeństwa nie mogą wpuścić więcej osób, niż aula jest w stanie pomieścić. Wprowadzono zatem wejściówki, które każdy mógł za darmo otrzymać. Dziennikarze GW takowych nie posiadali, za to – jak pisze J. Harłukowicz - uznali, że "jakoś uda się wejść do środka". Jak? Może oknem?
Żeby było dramatyczniej, w tekście zamieszczonym na portalu "Gazety" pojawia się kilka starszych pań, którym również nie było dane na żywo słuchać Cejrowskiego. A gdyby tak ochrona wpuściła wszystkich i gdyby doszło do jakiegoś wypadku, czy pan Jacek napisałby piękny artykuł, że wprawdzie organizatorzy pozwolili na wejście większej liczbie osób, niż pozwalają na to względy bezpieczeństwa, ale jacy byli dobroduszni…? Ośmielam się przypuszczać, że "jeździłby" po Kościele, papieskiej uczelni i organizatorach, wypominając brak wyobraźni i odpowiedzialności.
A teraz kilka smaczków: „Nie wpuszczono również kobiety przedstawiającej się jako dziennikarka katolickiego Radia Rodzina. Nie miała wejściówki” – pisze J. Harłukowicz. To ciekawe, bo osobiście w auli widziałem dziennikarza Radia Rodzina. Świadczy o tym relacja na stronie diecezjalnej rozgłośni (dostępna tutaj) i wywiad udzielony tej stacji.
„Pan Cejrowski nie życzy sobie wielu innych rzeczy. Prowadzący spotkanie ksiądz na samym początku zakomunikował publiczności: żadnych zdjęć, żadnego filmowania ani nagrywania dźwięku. I dodał: – Pan Cejrowski kazał przekazać, że jak zobaczy kogoś nagrywającego, to podejdzie i wytłumaczy mu pięścią” – to kolejny fragment z tekstu J. Harłukowicza, który być może kiepsko słyszał przez zamykane już okno, ale zdjęcia można było robić przez pierwsze 3 minuty, co akurat dla niego jako dziennikarza obsługującego wielkie wydarzenia nie powinno być niczym nowym. Tak często bywa w czasie spotkań, koncertów, dyskusji. Wszyscy wiemy, jak rozprasza ładujący po oczach lampą błyskową fotograf. Rzeczywiście nie wolno było nagrywać dźwięku, jednak dziennikarze przecież potrafią posługiwać się długopisem i kartką, a robienia notatek nikt mi nie zabronił. Jeśli natomiast chodzi o ową pięść – podróżnik z uśmiechem powiedział, że to ksiądz, gdy zobaczy kogoś nagrywającego, ma zareagować także siłą… Cóż przez okna słabo słychać, bo nie wierzę, że pan Jacek nie zna się na żartach.
A żeby Pan – Panie Jacku – się nie domyślał, o czym było za zamkniętymi drzwiami, obszerną relację i zdjęcia, których nie wolno było robić, znajdzie pan tutaj. Na przyszłość może po prostu wystarczy przyjechać jak każdy człowiek, wziąć wejściówkę i spokojnie wejść na spotkanie, a nie ufać, że przecież jestem dziennikarzem, to „jakoś wejdę”, a potem płakać prawie jak bohaterowie „Seksmisji”? Mnie? Z „Wyborczej”? Prądem?