O nadziei dla kruchych trzcin, ledwie tlących się knotków i niezdarnych ptaków mówił bp Andrzej Siemieniewski podczas rekolekcji "U miłosiernego Ojca" głoszonych w Noclegowni św. Brata Alberta dla Bezdomnych Mężczyzn.
Najpierw słuchacze ujrzeli ogromny, lśniący liść palmy – obraz człowieka, który „rozkwita” przy strumieniu Słowa Bożego. Obok znalazł się pęk nieco już połamanych, suchych trzcin.
– Czasami nas ogarnia myśl, że aby zbliżyć się do Boga powinniśmy być piękni, zieloni, wielcy, gładcy, idealni… Otóż nie, nie musimy… – zapewniał biskup.
– Pan Jezus chce nas doprowadzić do rozkwitu, ale na razie cieszy się z odnalezionej trzciny. Nie złamie jej. Jest dla niego cenna. On zna sposób, by suchy badylek przemieniać w piękną roślinkę – dodał.
Podobnie rzecz się ma z „knotkiem o nikłym płomyku”, z brzydką, małą świecą, odstającą od smukłych i prostych. – Pan Jezus jej nie zagasi. Przeciwnie – rozpali i postawi na honorowym miejscu, wyżej niż inne – mówił bp. Andrzej, rozpalając grubą świecę. – Kiedy szukają ludzi do wojska, to szukają takich z kategorią „A”, kiedy szukają ludzi do pracy, to szukają młodych, wykształconych… A kiedy szukają ludzi do Pana Jezusa to jak jest? Kto się "nadaje" dla Niego – pytał. I przypomniał, że Pan Jezus kiedyś zachęcał Apostołów, by szli na opłotki i zapraszali wszystkich, „jak leci”. – I my dziś czujemy się zaproszeni. Nie musimy być piękni i gładcy, nie musimy mieć eleganckich ubrań. Dziś jesteśmy zgarnięci z opłotków. Tacy, jacy, jesteśmy.
Rekolekcjonista wspomniał o Bożym sposobie dźwigania człowieka w górę. Ukazują go… bociany. Spotkał je prawie rok temu nad Jeziorem Galilejskim, gdzie odpoczywały przed dalszym lotem. Setki a nawet tysiące ptaków spacerowały sobie i… wyglądały wyjątkowo niezgrabnie. Niezdarnie podfruwały, jakby bardzo zmęczone. A przecież czekała je daleka droga! Tak się zachowywały przez kilka deszczowych dni. Kiedy wyszło słońce, nagle zaczęły szybować – nie machając nawet skrzydłami. Stopniowo unosiły się coraz wyżej, aż stały się ledwie widoczne. Jak to zrobiły?
– Gdy wyszło słońce, ogrzewające wody jeziora, ciepłe powietrze wznosiło się do góry, tworząc komin powietrzny. Gdy ptaki znalazły się w odpowiednim miejscu, nie musiały nawet machać skrzydłami, by się unieść – tłumaczył biskup, dodając, że bociany potrafią przelecieć tysiące kilometrów stosując podobne „sztuczki”. – My też bywamy niezdarni, niezgrabni przed Bogiem. Próbujemy podfruwać, ale co rusz opadamy. Co zrobić? Musimy znaleźć miejsce, w którym Pan Bóg daje nam podmuch wiatru unoszącego w górę. Jak mówi Pan Jezus, On jest miłosiernym Ojcem i sprawia, że Jego słońce świeci i nad dobrymi i nad złymi… Są takie miejsca w życiu, które tchną Bożym ciepłem, są jak prąd powietrza, które wznosi nas do góry. Ten prąd powietrza to Duch Święty – to On nas tak unosi. Ci, którzy zaufali Panu otrzymują skrzydła, jak orły – duchowe skrzydła, orle czy bocianie…
Bp Andrzej przypomniał o marnotrawnym synu, którego uratowało jedno słowo – Ojciec. Ono okazało się liną, którą uchwycił, a Pan Bóg go za nią wyciągnął. Zachęcił, by rozpalić w swym sercu pierwszy płomyk miłości do Ojca – choćby ledwie się tlący. – Pan Jezus będzie go ochraniał, rozpalał w wielki płomień miłości Bożej. To jest pierwszy krok, Brama Miłosierdzia, przez którą możemy iść dalej. Przez tę Bramę przeprowadzi nas słowo „Ojciec”.