Dokąd podąża Europa i Unia Europejska? Przechodzimy kryzys, ale co to znaczy? Czy da się to jakoś naprawić, a może czeka nas tzw. nowe otwarcie? Na te pytania odpowiadali znakomici prelegenci w debacie „Quo Vadis, Europo?”.
Zaproszeni goście zebrali się w auli Gimnazjum Salezjańskiego w ramach klubu „Spotkanie i dialog”, który istnieje już od 39 lat. Pierwszy diagnozę stanu kryzysowego w Europie przedstawił Janisław Muszyński, pierwszy wojewoda wrocławski.
- Wspólne dobro - warto od tego zacząć. W skutek działań struktur skoncentrowanych na doraźnych celach służących utrzymaniu władzy mamy pewien kłopot. Z dyskursu zniknęło bowiem ważne hasło: wspólne dobro. W Europie tego się w zasadzie nie słyszy - konstatował prelegent.
Muszyński przytoczył słowa św. Jana Pawła II ze swojej ostatniej książki „Pamięć i tożsamość”: „W naszych czasach zło ogromnie narosło, posługując się przewrotnymi systemami, które na szeroką skalę stosowały przemoc i ucisk. […] Zło XXI wieku nie było złem w jakimś małym, „sklepikowym” wydaniu. To było zło na wielką skalę, zło, które przyoblekło się w kształt państwowy, aby dokonywać zgubnego dzieła, zło, które przybrało kształt systemu.”
Prezes Dolnośląskiej Fundacji Rozwoju Regionalnego zwrócił uwagę, że dzisiaj w Europie mówienie prawdy w wielu wypadkach jest traktowane jako mowa nienawiści. Konsekwencje społeczne takiego podejścia są bardzo poważne. Na naszych oczach legalizuje się zło.
- Europa jeżeli chodzi o elity nie ma odwagi zmierzyć się z rzeczywistością. Jeżeli ktoś nie potrafi obiektywnie spojrzeć na rzeczywistość, nie ma szans by zbudować długoterminową strategię działania. Niestety, zniknęła mądrość z horyzontów politycznych. Jest to rzadki atrybut ludzi i wspólnot. Bez mądrości trudno zrozumieć rzeczywistość. A mądrość przegrywa dziś z poprawnością polityczną - mówił J. Muszyński.
Jego zdaniem dzisiaj mamy do czynienia z kulturą pobłażania dla zła. Wszyscy przyznają racje, ale robią zupełnie przeciwnie, wybierając złe rozwiązania.
- Intelektualna i moralna słabość elit wobec ogromu dziejowych wyzwań decyduje o braku rozwoju w Europie. Zasady, które teraz panują, prowadzą nas do katastrofy. Europa stanie się peryferią kulturową, gospodarczą i polityczną - diagnozował wojewoda.
Na końcu stwierdził, że nic w historii w sprawach społecznych i cywilizacyjnych nie jest przesądzone, więc warto walczyć o lepsze jutro.
Z innej strony spojrzał na Europę o. bp Jacek Kiciński, który analizował kondycję Starego Kontynentu z perspektywy przestrzeni duchowej.
- Dziś wiemy doskonale, że słowo kryzys jest odmieniane przez wszystkie przypadki. Trzeba sobie postawić pytanie, czy chodzi o sytuację kryzysowe? „Kryzys” stało się słowem zastępczym, pod którym kryje się pewnego rodzaju niechęć do pracy nad sobą - rozpoczął swoją diagnozę o. bp Jacek.
Zwrócił słusznie uwagę, że kryzys pozwala wyjść z sytuacji o wiele mądrzejszym, tylko trzeba stawić mu czoła. Jak w rodzinie, czy w domu. To po prostu okazja by wzmocnić wzajemne więzi. Pogłębić je. I czy Europa chce iść w tę stronę?
Ojciec biskup przytoczył także słowa św. Jana Pawła II z posynodalnej adhortacji apostolskiej Ecclesia in Europa z 2003 r.
- Już wtedy papież Polak świetnie diagnozował Europę mówiąc, że znajduje się w zadyszce duchowej. Dziś możemy powiedzieć, że owa zadyszka się pogłębiła. Nie da się zbudować trwałych więzi bez odniesienia do źródeł, bez tożsamości, bez powrotu do chrześcijańskich korzeni Europy - oświadczył biskup-klaretyn.
Zadał kilka pomocniczych pytań: Co jest źródłem jedności? Jak wygląda obecny stan? I jaki jest cel?
- Człowiek nie zbuduje czegoś trwałego tu na ziemi bez odniesienia do Boga. Stworzony na obraz i podobieństwo Boże jest stworzony do relacji: po pierwsze z Bogiem, po drugie z bliźnim, po trzecie ze światem. A ilekroć odrywał się od źródła lub stawiał siebie w miejsce Boga, ponosił porażkę, doświadczał głębokiego rozczarowania - wyjaśniał o. bp Kiciński.
Jego zdaniem „mieć” zaczyna górować nad „być”, a społeczeństwo europejskie pogrąża się w hedonistycznej kulturze. Kult przyjemność odrywa wzrok człowieka od Boga. Na początku ludzie czują pozory szczęścia, potem nadchodzi moment refleksji, a po niej głębokie rozczarowanie i sfrustrowanie.
- Prym dziś wiodą fałszywe zasady moralne. Człowiek stawia siebie w miejsce Boga. A zło zawsze posługuje się płaszczem dobra. Pomijamy wartości chrześcijańskie, chcąc osiągnąć cele - wymieniał duchowny.
Skoro nie potrafimy tworzyć trwałych więzów w rodzinie, to jak uda nam się tworzyć je na poziomie kraju czy Europy?
- Współcześnie kpi się z pobożności i religijności. Po prostu nie wypada być pobożnym i religijnym. Przyznanie się do swojej wiary uchodzi za coś bardzo wstydliwego. Do tego dochodzi skandalizacja życia publicznego, która ma swoje ujście w podważaniu autorytetów zwłaszcza w dziedzinie życia religijnego i moralnego - tłumaczy o. bp Jacek.
A społeczeństwo pozbawione autorytetów zmierza donikąd. Nie ma trwałych odniesień i wpada w zagubienie. Jeśli obierze perspektywę wieczności, czyli spotkania z Bogiem - wówczas traktuje życie na ziemi jako pielgrzymkę, drogę wiodącą do celu ostatecznego. Jeżeli jednak nie widzimy wspólnego celu ostatecznego to zatrzymujemy się na celach pośrednich, które często nie służą dobru wspólnemu.
- Trzeba nam więc na pierwszym miejscu odbudować relacje człowiek-Bóg, potem człowiek-człowiek i na końcu człowiek-świat. Powróćmy do źródeł - podsumował biskup pomocniczy archidiecezji wrocławskiej.