Znajomi mówili: "nierealne, wykończysz się, nie ogarniesz tego". I mieli rację. Nie ogarnąłem. Zrobił to sam Bóg.
Przyznam się szczerze, będąc daleki od narcyzmu, że swoim pomysłem na Światowe Dni Młodzieży ubiegłem słowa papieża Franciszka, które wypowiedział na Campusie Misericordiae podczas sobotniego czuwania: „Aby pójść za Jezusem, trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą ci chodzić po drogach, o jakich ci się nigdy nie śniło, ani nawet o jakich nie pomyślałeś”. W innym momencie Ojciec Święty stwierdził: „Kochani młodzi, nie przyszliśmy na świat, aby »wegetować«, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas uśpi; przeciwnie, przyszliśmy z innego powodu, aby zostawić ślad”.
Tego przemówienia Franciszka w Brzegach wysłuchałem na żywo, w sektorze B10. Zmęczony, niewyspany i spocony po wędrówce z ciężkim plecakiem na Campus. Po tygodniowej całodobowej dziennikarskiej pracy. Ale trafiło mnie niczym piorun. Stało się dla mnie słowem od samego Pana Boga, który zdawał się mówić do mnie: „A widzisz? Udało się. Wystarczyło tylko zaufać”.
Co się udało? Przed ŚDM wymyśliłem, że każdy dzień tego tygodnia w Krakowie spędzę z inną grupą archidiecezji wrocławskiej, którą opiszę potem na naszych łamach. Znajomi mówili: „nierealne, wykończysz się, nie ogarniesz tego”. I mieli rację. Nie ogarnąłem. Zrobił to sam Bóg.
Nie wiedziałem, z kim, nie zrobiłem planu, nie obdzwoniłem wszystkich. Pochłaniały mnie bieżące obowiązki, jak Dni w Diecezjach i... pierwsza w życiu angina ropna. Ciężko było także się dowiedzieć, kto, co, kiedy i jak będzie robił w Krakowie. Bałagan informacyjny.
Odpuściłem. Powiedziałem Mu tylko: Ufam Tobie. Potem spakowałem karimatę, śpiwór, parę ciuchów oraz sprzęt dziennikarski do plecaka i wyruszyłem w niedzielę 24 lipca pociągiem do stolicy Małopolski.
Nie wiedziałem, gdzie, jak i z kim będę spędzał czas. Owszem, momentami chwytało mnie zwątpienie, że chyba nic z tego. Np. pewnego dnia o 22.30, kiedy wciąż nie miałem pojęcia, gdzie będę spał. Ale to szybko mijało. Powtarzałem w spontanicznej modlitwie, szukając w głowie pomysłu: „Ja zrobiłem, co mogłem. Teraz, jeśli taka Twoja wola, pomóż”.
I pomagał - informował, prowadził, dawał jeść, nocował, uśmiechał się, podawał pomocną dłoń. W tych wszystkich ludziach, których spotkałem na ŚDM. Polakach i nie tylko.
W końcu się udało. Każdego dnia spędzałem czas z inną grupą młodzieży z archidiecezji wrocławskiej. Czasem dlatego, że tak zaplanowałem, a czasem dlatego, że On zaplanował, bo ja już nie miałem siły i możliwości. Obserwowałem, towarzyszyłem im, uwieczniałem ich wielką przygodę z Panem Bogiem, przeżywając jednocześnie swoją.
Część znalazła się na stronie „Gościa Wrocławskiego” (linki udostępniam poniżej). Część może ujrzy światło dziennie w przyszłości, a jeszcze inna część zostanie tylko dla mnie. Była w tym nutka szaleństwa, może więcej ryzyka, ale czułem także pokój w sercu. Że tak ma być. Że taki Bóg ma plan dla mnie na to wyjątkowe wydarzenie.
Jak było?
Powtarzając za papieżem: poszedłem za Jezusem z odwagą, zamieniłem kanapę na parę butów i On poprowadził mnie po drogach, o jakich mi się nigdy nie śniło, ani nawet o jakich nie pomyślałem. Nie przyszedłem na świat, aby wegetować, aby wygodnie spędzić życie. Przeszedłem z innego powodu. Aby zostawić swój ślad.
Mam nadzieję, że to nie jest mój ostatni raz, kiedy nie tylko wypowiadam te słowa, ale i wprowadzam je w czyn: Jezu, ufam Tobie.
A oto dowody: