To nie tak, że sobie coś nucisz pod nosem, wypijesz piwko i żyjesz dalej swoim własnym życiem - mówi o swojej muzyce Mateusz "Mate.O" Otremba.
Maciej Rajfur: Ostatnio przez Polskę przeszła fala zachwytu nad pielgrzymkową wersją „Despacito” w wykonaniu siostry zakonnej. Czy Twoim zdaniem to dobry krok, że chrześcijanie wykorzystują słynne piosenki i adaptują je, przerabiając teksty, wykorzystując melodie na potrzeby pielgrzymek, różnych spotkań? Jak na to patrzysz okiem profesjonalnego muzyka?
Mate.O: Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ mam świadomość, iż w historii muzyki i historii Kościoła zdarzały się pozytywne objawy wzorowania, kopiowania czy inspiracji pewnymi tematami z popkultury. Ja osobiście tego nie robię, bo uważam, że mamy jako chrześcijanie przywilej tworzenia i ma ono potencjał w pewnym sensie pozytywnie ofensywny. Jest w stanie wpływać realnie na jakość kultury i refleksji ludzkiej, a odtwórstwo ma charakter defensywny. Nie wnosi nic nowego, jest niepomnażalne. Ale rozumiem oczywiście te przypadki pielgrzymkowych hitów, które czemuś pożytecznemu służą.
Jaka jest obecnie sytuacja chrześcijańskiej muzyki w Polsce? Przeżywa renesans, rozwija się w dobrą stronę, czy może jest defensywie?
Myślę, że jest coraz więcej ludzi, którzy chcą się rozwijać poprzez edukację i ciężką pracę. Są świadomi talentów, które dostali od Pana Boga. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że twórczość rozwija kulturę, która jest z kolei pewną platformą spotkania między ludźmi. Muszę przyznać, że jestem nieco krytyczny wobec twórczości chrześcijan w Polsce. Mamy zapędy epigońskie, ciągle się na kimś wzorujemy, porównujemy się, często kopiujemy. Mamy trochę taką tendencję narodową, starą przywarę do papugowania. Z drugiej strony, widzę grono naprawdę niezwykłych młodych artystów, którzy dają nadzieję na lepsze muzyczne jutro. Powolutku idziemy w dobrą stronę.
Czy artysta chrześcijański ma pod górę w Polsce?
Ująłbym to troszeczkę z innej strony. W ogóle artyści - ludzie, dla których celem działania nie jest celebrowanie siebie, wdrapywanie się na scenę, ale dawanie możliwości głębszej refleksji, pretekstu do kreatywnych spotkań - oni mają trudniej. To pewnego rodzaju nadwrażliwcy, którzy szukają nowej drogi na nazywania rzeczywistości. Warto odróżnić rozrywkę od sztuki, czyli nie powierzchowny komunikat lecz niebanalna refleksja. Grono odbiorców takich muzyków się zmniejsza, ponieważ ich treści są bardziej wymagające.
A wracając bezpośrednio do pytania, sądzę, że w Polsce artyści chrześcijańscy w pewnym sensie funkcjonują jak pączki w maśle. Mamy duże możliwości do prezentowania tego, co tworzymy. Nikt nas za to nie ściga i nie wsadza do więzień. Jedyną górką, z którą musimy się zmierzyć, jest powszechne znijaczenie oraz duchowe i intelektualne rozleniwienie.
Czy w Twojej karierze zdarzył się moment, kiedy miałeś pokusę, żeby pójść bardziej w rozrywkę niż w sztukę?
Na mojej drodze artystycznej były różne momenty, także wiele trudnych. Miałem w sobie przez chwilę takie poczucie: „a komu to potrzebne?”. Pytałem o to Boga i samego siebie. Pojawiały się złudzenia: „ A może gdybyś to robił tak, byłoby ci łatwiej” itd. Dzięki Bogu, to były tylko złudzenia. Gdybym miał się zajmować rozrywką w muzyce, to nie zajmowałbym się w ogóle muzyką, bo nie przedstawiałaby ona dla mnie dużej wartości. A więc te zmagania są bardziej natury: Jak nazwać przeze mnie do tej pory nienazwane? Jak opisać jakąś ważną rzeczywistość, tak aby stała się również cenna dla innych ludzi?
Muzyk to ktoś w blasku reflektorów, skupiający uwagę na sobie, osoba publiczna, sławna, często idol, może nawet dla niektórych autorytet. Jak sobie z tym po chrześcijańsku radzić?
Zdarza mi się czasami bywać w blasku reflektorów, ale to trwa tylko ulotną chwilę. Po pierwsze staram się pamiętać, że na koncertach w ogóle nie chodzi o mnie. Jestem jedynie pretekstem do spotkań Boga z ludźmi. Nieistotne, ilu ludzi przychodzi na moje koncerty, każdy z nich z osobna jest ważny dla mnie a przede wszystkim dla Boga. Być może z perspektywy publicystów czy dziennikarzy padają jakieś porównania liczbowe, statystyki, które wyznaczają popularność, ale Boża perspektywa jest inna. Każdy człowiek jest ważny. Każdy. Staram się ciągle o tym pamiętać i kiedy wdrapuję się na scenę, to ze świadomością ogromnego przywileju i powierzonej odpowiedzialności