Ta historia zaczyna się ostro. Księża? Pedofile i złodzieje. Kościół? Czarna mafia, która okrada ludzi. A ludzie wierzący? Po prostu idioci. Totalna ciemność, dopóki nie przyszedł Duch Święty…
Właściwie początek ma miejsce w dzieciństwie, kiedy szatan wprowadza do rodziny 15-letniego Tomka alkohol, który ją rozbija, a chłopiec nie może sobie z tym poradzić. Sprzeciwia się i nie potrafi wybaczyć ojcu.
- Nie chciałem stawać się taki jak on, a moje życie i tak szło w tym kierunku - mówi dziś 41-letni mężczyzna.
Kiedy w wieku 21 lat wyprowadza się z domu, karuzela pokus i grzechów dopiero się rozpędza. Życie na własny koszt okazało się od strony finansowej całkiem wygodne. Pieniędzy nie brakowało, sukcesów zawodowych także.
- Pracowałem w szeroko pojętej branży sprzedażowej, gdzie dostawałem awanse. Szybko pojawiło się towarzystwo, tzw. ziomki, których zacząłem traktować jak swoją rodzinę - opowiada Tomasz Węgrzyn, pseudonim „Celnik”.
Rozpoczął z nimi imprezowy rajd po dyskotekach. Doskonale pamięta swoją pierwszą narkotykową inicjację, gdy spróbował ecstasy. Pochłonęła go w całości. I poszło: amfetamina, potem kokaina, marihuana. Wszystko to miało zapełnić pustkę w jego sercu. Wtedy myślał, że znajduję się w dobrym miejscu.
- Gangsterka z pierwszych stron gazet tworzyła paczkę przyjaciół. Wieczne imprezy. Wydawało mi się, że złapałem swoje szczęście. W pewnym momencie przestałem jednak widzieć sens. Nic mnie już nie cieszyło, żaden alkohol, żaden narkotyk nie potrafił zapełnić mojego pustego serca - wspomina.
Ten stan trwał 12 lat. Później nastąpił okres, kiedy Bóg zaczął działać w jego życiu, ale on tego kompletnie nie widział. Poznał Kasię, którą dzisiaj nazywa swoim aniołem. Zamieszkali razem bez ślubu. Wkrótce urodził się syn Wiktor. Tomek przestał imprezować, odciął się od towarzystwa, skończył z twardymi narkotykami. Zostały „tylko” alkohol i marycha. I tak przez 6 lat.
- Przy moim boku żyła wspaniała kobieta i ukochany syn. Niczego nam nie brakowało, a jednak coraz gorzej się czułem. Zamiast narkotyków pojawił się hazard. Stąpałem po równi pochyłej do piekła - mówi wrocławianin.
Cztery lata temu odstawił zupełnie alkohol. Ale marihuana została i wypalał jej coraz więcej. Był taki moment, że przestał na pół roku, ale wtedy stał się nie do zniesienia. Kłócił się z Kasią o wszystko. Jego emocje były nie do opanowania. Zachowywał się jak bestia. I tak do śmierci ojca. Po niej wrócił do nałogu ze zdwojoną siłą.
- Staraliśmy się o drugie dziecko. Wymyśliliśmy, że jak się urodzi, ochrzcimy je i przy okazji weźmiemy ślub. Ale dziecka nie było - opowiada Katarzyna Węgrzyn.
W marcu 2017 roku umarł ojciec Tomasza. Dwa dni przed śmiercią syn pojechał do szpitala, ponieważ czuł głębokie pragnienie pojednania i wybaczenia ojcu zła, które wyrządził rodzinie.
- Po 20 latach noszenia tych urazów Bóg wlał w moje serce przebaczenie. I udało się. W środę byłem w szpitalu, przebaczyłem, a ojciec w niedzielę niespodziewanie zmarł - mówi T. Węgrzyn. Wtedy nadszedł pierwszy przełom. Mocne przyspieszenie działania Ducha Świętego, którego jednak Tomasz nadal nie zauważał.
- Po śmierci taty stwierdziliśmy, że trzeba iść albo w jedną, albo w drugą stronę. Nie można żyć w grzechu. Przeżywaliśmy wtedy ogromny kryzys w związku. Praktycznie nie rozmawialiśmy, byliśmy jak dwie obce osoby. Mnie to bardzo bolało. Byłam wierząca, ale nigdy nie chciałam Tomka zmuszać do wiary. Wiedziałam w dodatku, że jest obciążony nałogami. Gryzłam się z tym, ale dostrzegałam proces zmiany - wspomina kobieta. Mnie wtedy ślub nie był kompletnie do niczego potrzebny. Chodziłem z Kasią do kościoła w święta i jedynie dla towarzystwa - uzupełnia Tomasz.
Węgrzynowie bardzo dobrze pamiętają datę 14 maja 2017 r.
ciąg dalszy na drugiej stronie