Kolejarze po raz kolejny obchodzili rocznicę protestu głodowego, który trwał w świetlicy wrocławskiej lokomotywowni od 21 do 27 października 1980 roku. Mszy św. okolicznościowej przewodniczył abp Józef Kupny.
Abp Kupny podkreślił, że na pomoc Bożą liczyli nasi przodkowie, którzy nie porzucili myśli o zmartwychwstaniu zniewolonej przez zaborców ukochanej Polski. Zaznaczył, że z roku na rok stawali się bardziej zdolni do zrywu niepodległościowego. - Potrafili wstać, aby żyć, by żyć na nowo w wolnej, niepodległej Polsce - tłumaczył. - W kontekście 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości dziękujemy Bogu za to, że wzbudził w naszym narodzie wolę życia, że wydobył z niego te dążenia i moce, które pozwoliły mu odzyskać zbrojnie suwerenność i niepodległość. Co by się stało z Polską, gdyby naszym przodkom zabrakło wiary i nadziei, gdyby zabrakło odwagi podjęcia ryzyka walki, gdyby uwiodło ich poczucie względnej stabilizacji? Co by się stało, gdyby nie zdecydowali się na zryw zbrojny? - pytał.
Zauważył, że pierwsze lata niepodległości były bardzo ciężkie - walka z bolszewikami, budowa struktur państwowych i gospodarczych. - A potem przyszła kolejna tragedia - niewola niemiecka i bolszewicka. I znowu trzeba było się pozbierać, wstać i walczyć o niepodległą ojczyznę. Nawet zakończenie II wojny światowej nie przyniosło Polsce pełnej suwerenności i nie spełniło marzeń tych, którzy o wolność ojczyzny walczyli - dodał.
Podkreślił, że wtedy znów staliśmy się podobni do ewangelicznego Bartymeusza, który musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, co lepsze: pilnować dobrego miejsca przy bramie, by ktoś go nie zajął, kiedy odejdę, bo dawało ono szansę na dobry dochód, czy zaryzykować i podejść do wzywającego go Jezusa...
Metropolita wrocławski dodał, że wielu rodaków nigdy nie zrezygnowało z walki o prawdziwą wolność, o poszanowanie godności i praw człowieka, zwłaszcza praw pracowniczych. Do tych, którzy nie zrezygnowali, należeli kolejarze, którzy tutaj zaczęli głodówkę.
Przypomniał, że gdy tych 34 kolejarzy zaczynało swój strajk, pewnie wielu mówiło: "Może w tym kraju idealnie nie jest, ale po co się wychylać, po co się narażać?". - Trzeba było mieć odwagę, żeby się upomnieć o lepszą przyszłość, swoją godność, swoje prawa, swoje ideały. Trzeba powiedzieć, że w tamtym czasie nasza ojczyzna była chora, ale jej największym problemem nie była sama choroba komunizmu, ale to, że wielu ludziom wmówiono, że tak już musi być. Wielu uwierzyło, że nie ma żadnych szans na zmiany, wielu pogodziło się z chorobą, a nawet uznało za stan normalny, starając się jakoś w tym wszystkim odnaleźć.