Przypomina mi, że cały czas wobec Boga jestem mężem, niezależnie od decyzji mojej żony. Przypomina o "obecności nieobecnej" - tłumaczył Piotr ze Wspólnoty Trudnych Małżeństw "Sychar", której członkowie gościli w parafii św. Kazimierza Królewicza we Wrocławiu.
– Jestem od 42 lat w sakramentalnym związku małżeńskim, 7 lat sam, 6 lat w „Sycharze”, 4 lata po rozwodzie. Mimo to noszę obrączkę – podkreśla mężczyzna podczas spotkania w parafii św. Kazimierza. – Najpierw nosiłem ją trochę na przekór żonie, która swoją zdjęła; była dla mnie jakby wyrazem buntu. Ale kiedy kilka lat temu kolega zapytał mnie, czemu ją mam, skoro „nie mam żony”, nie umiałem dokładnie mu odpowiedzieć na jego pytanie.
Wyjaśnia, że po pewnych rekolekcjach sycharowskich zrozumiał sens takiej obrączki. Nie tylko może mówić „mam żonę” (sakramentalnie wciąż małżeństwo trwa, choć w praktyce „nie ma” żony przy sobie), ale przede wszystkim na pewno może mówić: „jestem mężem”.
Kiedyś przed Bogiem złożył przysięgę, że będzie ją kochał – bezwarunkowo, do śmierci. Ta przysięga nie była uzależniona od jej decyzji, postawy; od tego, czy żona ze swej strony przysięgę wypełni. Nawet jeśli odeszła, on pozostaje jej mężem, chce wciąż, tak, jak to możliwe, troszczyć się o jej dobro.
Bóg udziela małżonkom łaski stanu. Obiecuje, że gdy zawołają do Niego prosząc o ratunek, On przyjdzie z pomocą. Szanuje wolną wolę małżonków. Mogą Go do swego małżeństwa zaprosić, a mogą „zostawić w przedpokoju”. Ale On nigdy nie zmienia swej decyzji, nie cofa swych darów, szuka człowieka. I natychmiast działa w jego życiu, gdy człowiek w wolny sposób zwraca się do Niego. Wciąż można wracać do łaski związanej z sakramentem. Obrączka o tym przypomina.
– Przypomina mi, że jestem mężem; jest też znakiem „obecności nieobecnej”. Całuję tę obrączkę, gdy kapłan mówi „przekażcie sobie znak pokoju”. Pamiętam, że to żona mi ją nałożyła. Mam nadzieję, że słowa przysięgi małżeńskiej wciąż w niej żyją, nawet jeśli teraz „śpią”. I że ona sobie kiedyś o nich przypomni – powtarza Piotr.
– Byłam przekonana, że moje małżeństwo jest najwspanialsze na świecie – mówi Jola, wspominając swoją historię. – Gdy zaczęłam przeczuwać, że coś jest „nie tak”, słyszałam od męża, że to kwestia złego samopoczucia, problemów zawodowych… Zażyłą relację z kobietą nazywał koleżeństwem. Byłam naiwna. Gdy wyjeżdżał, tęskniłam. Gdy wracał, powroty były szczęśliwe, dla obu stron.
W końcu Jola usłyszała, że coś się „wypaliło”. Padły słowa o kajdanach, galerach, uwieszeniu się na szyi… O tym, że powinna żyć własnym życiem. Bez niego – męża, kochanego wciąż z całego serca. Jej świat runął. Wiele mogłaby mówić o tym, jak trafiła do „Sycharu”.
– To był trudny czas. Przyszły pierwsze samotne wakacje, sylwestry. Ale także… rekolekcje. Przedtem mąż był moim „bożkiem”. Nie potrzebowałam jakichś spotkań, innych ludzi. Teraz przyszedł czas mojego otwierania się na świat i świata na mnie. Do „Sycharu” przyszłam właściwie po receptę „jak i ile” mam się modlić, żeby mój mąż do mnie wrócił. Z czasem zrozumiałam, że chodzi o coś innego. Teraz wiem, że przez te wszystkie wydarzenia Bóg upomina się o mnie – mówi.
– Odkryłam, że jestem księżniczką, córką Króla. Dla mnie stworzył świat, pokochał mnie jeszcze przed moim narodzeniem. Dowiedziałam się o tym niedawno, głównie podczas Ćwiczeń ignacjańskich – dodaje. – Nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa w „Sycharze”. Nie tak wyobrażałam sobie swoje życie. Ale jestem szczęśliwa, że „Sychar” istnieje i że ja tam mogę być.
Wyjaśnia, ze charyzmat wspólnoty streszcza się w przekonaniu, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania. – Wierzymy, że Bóg daje każdemu małżonkowi tyle łaski, by mógł (jeśli z nią współpracuje) wypełnić małżeńską przysięgę – mówi. – Członkowie wspólnoty mogą na drugiego małżonka „czekać, nie czekając” – rozwijając się, wzrastając duchowo, zbliżając do Boga, ludzi.
W „Sycharze” są zarówno osoby opuszczone przez małżonka, jak i ci, którzy sami opuścili, odeszli, byli krzywdzicielami. Nazwa wspólnoty pochodzi od miejsca spotkania Jezusa z Samarytanką – gdzie ona zrozumiała swą grzeszność, ale i odkryła że w Nim jest źródło prawdziwej miłości, że w Nim jest „żywa woda”.
– Nasze uzdrawianie zaczyna się, gdy choć jedno ze współmałżonków zdecyduje się walczyć o uratowanie małżeństwa, zdecyduje się rozwijać. Wiem, że – niezależnie od tego, co robi mój mąż – jestem w najlepszym towarzystwie, przy Jezusie.
Członkowie wspólnoty polecali książkę pt. „Ile jest warta twoja obrączka” (autorką jest Anna Jedna). Zawiera ona mnóstwo świadectw członków wspólnoty, którzy dzięki niej zdołali odzyskać równowagę ducha po dramatycznych wydarzeniach związanych z rozpadem małżeństwa. Nie brak również świadectw ukazujących, że możliwe jest pojednanie sakramentalnych małżonków nawet po długich latach rozłąki – także w sytuacjach, gdy po rozstaniu żyli w kolejnych, niesakramentalnych związkach, w których przychodziły na świat dzieci.
Mnóstwo osób żyje wciąż w pojedynkę – „czeka nie czekając” – w wierności temu, który odszedł, zaświadczając że i w takich okolicznościach można czerpać z łaski sakramentu małżeństwa i doświadczać ogromu Bożej miłości.
WTM "Sychar" we Wrocławiu spotyka się w każdą drugą sobotę miesiąca o 15.00 w parafii św. Ignacego Loyoli przy ul. Stysia 16. Zobacz także: http://wroclaw-stysia.sychar.org/
Spotkanie w parafii św. Kazimierza odbyło się w ramach cyklu zorganizowanego przez Katolicką Wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym "Źródło Łaski".