Choć bardzo chciałem, to nie mogłem się dopchać przez 25 kilometrów. Ostatecznie się nie udało.
Ten moment najbardziej zapadł mi w pamięci podczas Pieszej Nocnej Pielgrzymki do sanktuarium Matki Bożej Dobrej Rady.
Zdecydowałem się przejść 25 kilometrów z Gniechowic do Sulistrowiczek spontanicznie. Godzinę przez startem pielgrzymki spakowałem szybko plecak, przejechałem sprawnie obwodnicę Wrocławia i wyruszyłem ze wszystkimi w nocną wędrówkę.
Na czele grupy jedna osoba niosła 1,5 metrowy drewniany krzyż. Musiała trzymać go w rękach naprzeciwko siebie. Nie było żadnego uchwytu, paska do zawieszenia. Na początku trasy powiedziałem do siebie: "Jak nikt nie zechce zmienić tego chłopaka, weźmiesz? Nie, chyba masz co robić. Zdjęcia, film, relacja...".
Zaczęły się wymówki. Wiadomo, człowiek po całym dniu zarywa noc i przemierza sporą odległość, niosąc ciężki plecak. Jeszcze "na spontana". Nie trzeba tego tłumaczyć tym, co chodzą na EDK.
Po jakimś czasie krzyż wzięła kobieta, potem inny mężczyzna i tak po kolei czas mijał, godzina za godziną ludzie się zmieniali. Nikogo nie trzeba było przymuszać ani zachęcać. Szliśmy około 7 godzin.
Ja biegałem od ogona do czoła, trochę zdjęć, obserwacji, rozmów. Po połowie trasy pomyślałem: "A weź na chwilę ten krzyż. Niech cię bardziej droga zaboli". Podchodzę do grupki z przodu, idę obok mężczyzny, który niesie krzyż. Czekam na znak od niego do zmiany. Wtedy zareaguję. Pojawia się zmęczenie, senność, znużenie.
Nagle obok mnie staje pielgrzym i donośnym głosem pyta, parafrazując regułkę z poczekalni w przychodniach: "Kto z Państwa ostatni do krzyża?". Odzywa się ktoś inny: "Teraz będą ja" i naglę pada seria odpowiedzi: "Ja jestem później", "Potem ja". "Jeszcze ja", "Ale ja też tu czekam", "Hola, hola, a ja?".
Niby jak u lekarza (też nikt nie chciał ustąpić!), ale wszystko w zupełnie innej atmosferze. Radosnej, pełnej uprzejmości. Do tego Lekarza dusz pacjenci idą, jak widać, bardziej ochoczo. Niektórzy chcieli zaliczyć drugą kolejkę.
A mnie już trudno było się połapać. Pomyślałem, że po prostu poczekam, aż ludzie "się wyczerpią". I przez 25 kilometrów się nie doczekałem. Cóż mogę powiedzieć: chwała Panu!