Podchorążowie Akademii Wojsk Lądowych dzielą się swoimi spostrzeżeniami po przejściu Ekstremalnej Drogi Krzyżowej.
Ponad 70 studentów wojskowych z Akademii Wojsk Lądowych wzięło udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej z Wrocławia do Trzebnicy. Wrocławscy podchorążowie co roku w coraz liczniejszej grupie podejmują to duchowe i fizycznie wyzwanie.
Mimo że utrzymują na co dzień dobrą kondycję i wysoką sprawność fizyczną, nie ukrywają, że nocne przejście z rozważaniami Drogi Krzyżowej było dla nich sporym wysiłkiem.
kpr. pchor. Marcin Wcisło (5. raz na EDK)
Wydawało mi się, że będzie lżej niż w latach poprzednich, bo pogoda dopisywała, ale szybko dopadło mnie straszne zmęczenie. Dwa razy miałem sytuację, że prawie wpadłem do rowu, przysypiając w marszu.
Bardzo dużo czasu spędzałem na każdej stacji, przy której zawsze rozważałem jakąś swoją intencję odnośnie do mojej wiary. Klęczałem wówczas ok. 10 minut. Całą drogę przeszedłem w milczeniu i bardzo ten sposób polecam. Nie ze słuchawkami na uszach czy z rozmową na ustach. Nie jest to łatwe doświadczenie, sam miałem trochę problem, żeby się nie odzywać, ale milczenie pozwala naprawdę wiele przemyśleć.
EDK to walka z samym sobą. Fizyczna, ale przede wszystkim duchowa. Można poczuć namiastkę tego, co Chrystus czuł podczas Drogi Krzyżowej.
plut. pchor. Jerzy Szmitka (1. raz na EDK)
Podszedłem do tego wyzwania na luzie. 40 kilometrów? Przecież to nic wielkiego. Od razu narzuciłem sobie szybkie tempo i… od razu się zgubiłem. Chwilę później zgubiłem się ponownie. Niedokładnie zajrzałem do wskazówek i zacząłem biec. Po prawie 3 kilometrach stwierdziłem, że zboczyłem z trasy, więc wróciłem i zacząłem iść z chłopakami, bo jednak będzie bezpieczniej.
Był taki czas, gdy miałem nogi z waty i pospinane różne mięśnie. Nagle podszedł do mnie starszy pan. Usłyszałem tylko: „Młody, dawaj”. Szedłem w ciszy 8 godzin, a na co dzień naprawdę dużo mówię. Muszę przyznać, że mimo obolałego ciała nigdy nie byłem tak spokojny. Tę noc przeżyłem ekstremalnie duchowo.
st. szer. pchor. Filip Królikowski (1. raz na EDK)
Nie wiedziałem, jak do tego podejść. Chyba z 10 lat nie byłem na żadnej Drodze Krzyżowej. Pamiętam ją z dzieciństwa. Miałem więc kompletną pustkę w głowie. Nie umiałem się modlić. Założyłem sobie przed startem kilka rzeczy. Po pierwsze, że dojdę do końca. Po drugie - dojdę w milczeniu. Po trzecie - nie zapalę papierosa (a jestem palaczem). Nie wziąłem ze sobą papierosów. Niestety, po 15 kilometrze się odezwałem.
Podczas drogi poczułem, jak mocno szatan mnie kusił, żeby zostawić te postanowienia. Pierwsza próba: Idziemy z kolegą mostem, patrzymy, a na dole… impreza. Osiemnastka. Piękne kobiety… Mówię do kumpla: „Dawaj schodzimy”. Wahaliśmy się, ale ostatecznie ruszyliśmy dalej. Po 23. kilometrze zaczęły mnie boleć ścięgna, łydki i miałem problemy. Nagle… znalazłem się na Psim Polu, 1,5 kilometra od swojego łóżka w Akademii Wojsk Lądowych. Pojawiła się pokusa całkowitej rezygnacji. Przetrwaliśmy… Później na trasie, na ziemi zobaczyłem niedawno wyrzuconego papierosa. Podniosłem go i było naprawdę blisko do złamania postanowienia, ale po chwili porwałem go i wyrzuciłem. Doszedłem z wielką satysfakcją.
szer. pchor. Irmina Gromek (1. raz na EDK)
Miałam wiele obaw. Bałam się po prostu, że nie dam rady. Zmęczenie dawało się we znaki. Wcześniej wielu mi mówiło, że trzeba dużo nagrzeszyć, żeby się w taką drogę wybrać. Moim zdaniem warto iść samemu. Ja zaczęłam z przyjaciółmi, potem się oddzieliłam. Wyciszyłam się i wymodliłam za wszystkie czasy. Bardzo spodobało mi się, że stacje i przygotowane rozważania można było dostosować do siebie i swojego życia.