- Kobiety, uwierzcie w to, że odgrywacie niezastąpioną rolę! To od was mężczyźni uczą się budować relacje i więzi, wyrażać swoją uczuciowość, nazywać swoje emocje - mówi s. Anna Maria Pudełko AP.
Maciej Rajfur: Przyjechała Siostra do Wrocławia poprowadzić warsztaty dla kobiet. Jaki sens mają chrześcijańskie spotkania formacyjne i modlitewne tylko dla kobiet lub tylko dla mężczyzn, np. różnego rodzaju rekolekcje, dni skupienia?
S. Anna Maria Pudełko: To bardzo dobry pomysł, ponieważ my potrzebujemy formacji intensywnej i ciągłej. Świat idzie do przodu cywilizacyjnie i nie możemy z naszą duchowością pozostawać w tyle. Często zatrzymujemy się religijnie na Pierwszej Komunii św., bierzmowaniu czy etapie matury. To jednak nie wystarczy do przeżywania wiary dojrzale. Jako dorośli także musimy sami dalej pielęgnować relację z Bogiem, czyli doświadczenie spotkania z żywym Chrystusem. Dzisiaj jako społeczeństwo często mamy problem z tożsamością, która się rozmywa. Stąd powstaje fenomen spotkań, które pomagają nam na nowo odkryć np. tożsamość kobiety stworzonej na podobieństwo Boga. Z drugiej strony dobre relacje wzajemne, jeśli chodzi o płciowość, możemy budować wtedy, kiedy odkryjemy siebie i spotkamy się najpierw z „podobnymi” do siebie, bo na tym polega prawo rozwoju psychicznego i duchowego. Wtedy w sposób wolny i niemanipulujący możemy spotkać się z tymi, którzy są inni ode mnie, by się nawzajem uzupełniać. Wówczas różnice płciowe nie stają się zagrożeniem, ale wzajemnym dopełnieniem.
Poza tym wiadomo przecież, że kobiety mają sprawy, którymi lubią się dzielić między sobą. Mężczyźni na pewne tematy z kobietami nie podyskutują.
Dlatego dobrze, że tworzymy przestrzenie braterstwa i siostrzaności, które pomagają nam potem wychodzić do siebie nawzajem. Z tego powodu od czasu do czasu warto formować się osobno, jeśli chodzi o płeć.
Dużo mówi się o kryzysie męskości. Czy istnieje też kryzys kobiecości? Może one z siebie wynikają, na siebie oddziałują?
Myślę, że na pewno możemy stwierdzić kryzys tożsamości. Przez dziesiątki lat doświadczaliśmy jako naród braku mężczyzny w rodzinie. I i II wojna światowa, wcześniej rewolucja przemysłowa. Kobiety zostawały same z zadaniem wychowania dzieci i przejęły bardzo wiele ról, które są typowo męskie, np. przekazywanie wartości i wzorców moralności. Za to odpowiedzialny jest ojciec, bo posiada dany od Boga charyzmat słowa i większy od matki autorytet u dzieci. Na pewno wynika z tego wszystkiego kryzys ojcostwa i potem jako wtórny pojawił się kryzys kobiecości. Kobiety stopniowo obniżyły poprzeczkę. Stały się coraz bardziej „dostępne” z lęku, że zostaną same.
Sami mężczyźni stwierdzają pewne obniżenie standardów u kobiet, co wpływa też na ich poziom. Choć zapewne wielu to nie przeszkadza.
To ogromny dramat wielu młodych pań, które chwytają pierwszego lepszego mężczyznę i chcą go doprowadzić do ołtarza, byleby nie być samotne. Potem kończy się to najczęściej rozwodem. Nie szukają osoby, z którą naprawdę mogą zbudować piękną historię miłości, z którą będą dzielić ten sam świat wartości i pasji. Z drugiej strony kobiety wykazują się zbyt małą wiarą w swoją wartość i godność. Prym wiedzie osąd, że jeżeli żaden mężczyzna nie krąży wokół kobiety, to znaczy, że ona jest do niczego.
Mówiła Siostra, że nie ma czegoś takiego w Kościele jak powołanie do samotności. Czy dalej podtrzymuje Siostra tę opinię?
Tak. Już Księga Rodzaju nam mówi, że „nie jest dobrze, by człowiek był sam”. Jezus powiedział: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się WZAJEMNIE miłowali”. Człowiek został stworzony do relacji, do wzajemności, do wspólnoty. Podstawową jej wersją jest małżeństwo i rodzina. Ale jeśli ktoś nie założył rodziny, może nadal kreatywnie rozwijać się we wspólnocie Kościoła jako osoba wierząca. Dopóki nie zamknie się w sobie i nie odizoluje się, ma szansę twórczo realizować swoją kobiecość i swoją męskość.
W jaki sposób?
Mamy w Kościele różne drogi, jak np. osoby konsekrowane w świecie. Nie zakładam rodziny, nie wychodzę za mąż lub nie żenię się, bo znajduję inną miłość: do Boga, do wspólnoty. Widzimy również wolontariuszy, którzy wyjeżdżają na misje, poświęcają się w pełni potrzebującym. To staje się ich wielką pasją. Naprawdę we wspólnocie Kościoła mamy bardzo wiele różnych możliwości stawania się darem dla innych w miłości.
Czyli musimy wyjść ze schematu dwubiegunowości, że będę księdzem albo mężem. Będę żoną albo zakonnicą.
Ważne jest, byśmy wybierali z pełni. Znalazłem kogoś, komu chcę oddać siebie w całości, lub znalazłem coś tak wartościowego, czemu chcę się zupełnie poświęcić, i to tak wypełnia serce, że moje człowieczeństwo będzie spełnione i zrealizowane. Natomiast jeżeli zaczniemy wybierać z braku, np. z lęku, że zostanę sam/sama, to przy pierwszym lepszym kryzysie się rozbijemy.